me and my family parenting cytatowo handmade kuchenne testy podróże

18 grudnia 2013

zrób coś miłego, odwiedź sąsiada swego

Sklepy bombardują nas świątecznym marketingiem przynajmniej od listopada, w radio z każdym dniem coraz więcej świątecznych piosenek (którymi już rzygam), ulice i sklepowe witryny poozdabiane świątecznymi bibelotami. Na każdym rogu znajduje się coś co przypomina nam o Świętach. A Święta, to ten miły, radosny czas, który spędzamy z rodzinom... No dobra, w tym temacie, każdy czeka na coś innego; na wymarzony odpoczynek, na rozpakowanie prezentów, na pastorałkowe piwko... Można by wymieniać i wymieniać.
Święta, święta... Czas radości, życzliwości, pojednania i miłosierdzia. Przynajmniej mi to kiedyś wpojono, kiedy oporna na wpajanie wartości wyższych nie byłam. Nie było ważne jakie to święta, prezenty, ważne było by móc nieść radość innym. Mam nadzieję, że wpoję to i moim dzieciom, że mały gest może znaczyć więcej niż wszystkie materialne dary. Jako dzieciak chodziłam do osób, które wiedziałam, że są samotne i zanosiłam im ciasto. Słyszałam wiele historii, wiele żalu w ich głosach, wiele smutku w oczach, ale i widziałam radość, że ktoś ich odwiedził w tak szczególny czas i przyniósł kilka kawałków ciasta. Zawsze chcieli jeść je w towarzystwie. Nie wiem skąd ta potrzeba dzielenia się z osobami w gorszej sytuacji, nam się też w domu nigdy nie przelewało. Jakoś to było. A może mnie najbardziej cieszył czyjś uśmiech...
W każdym razie, ostatnio wracając z pracy nie zdążyłam na autobus. Jechałam więc czym się da i jak się da. W pewnym momencie przeszłam kawałek w dół ulicą, a przede mną szedł chłopak. Ubrany w miarę dobrze. Zaczepiał prawie każdego, coś pokazywał i próbował wcisnąć ulotkę z Lidla. Wszyscy spuszczali wzrok, uciekali, machali przecząco głową. W pewnym momencie zrównaliśmy się, chyba na przejściu. Mym oczom ukazała się plakietka. Jest głuchoniemy zbiera na jedzenie i coś tam na Święta. Spojrzałam na niego, jakiś taki nie wiele starszy ode mnie. Zazwyczaj nie reaguję na prośby o gotówkę, ale w ten czas, byłam tak zmarkotniała sprawami Tasiorkowymi, że pomyślałam, że nawet jeśli cała ta szopka to ściema to mam nadzieję, że jak pójdzie na piwo za to, to wypije zdrowie moje i mojej rodziny. Dałam te kilka złotych. Uśmiechnął się i poszedł dalej szukać wsparcia. Pomyślałam, że to smutne, że tak niewiele osób jest wstanie pomóc. Nie wiem czy ze względu na faktyczny brak środków, na ogólną znieczulicę, czy na co. Chyba nie nam oceniać każdego... Zawsze wydawało mi się, że trzeba być na prawdę w mega ciężkiej sytuacji, aby pójść na żebry. Ludzie zazwyczaj jakoś dają radę, a to już ostateczność... Ja wiem, że są różne przypadki, ale...

Kto z Was ma zamiar odwiedzić sąsiada z ciastem, barszczem? Na prawdę warto.

17 grudnia 2013

koszmary, koszmary, koszmarów cztery pary

Przebojów część dalsza. Mówiłam ostatnio, że nieszczęścia chodzą parami? BeZeDURA. Chodzą chordami. Tasior ma niesamowitego pecha jeśli chodzi o sprawy zdrowotno-eNeFZetowskie. To co opisywałam tu na temat gipsu, to był tylko początek komedii omyłek.

Rano zdenerwowała mnie mama S. Zamiast ułatwić mi życie, w zasadzie tylko je utrudniła. Ktoś musiał nawalić, bo za pięknie się zapowiadało. Tasior jednak zgodnie z planem dotarł do cioci Isi, gdzie mam nadzieję nie wyżarł jej całej lodówki i nie zdemolował całego mieszkania. Co by jednak miało iść zgodnie z planem, a co nie, cały dzień pocieszał mnie fakt, że jutro S. i mój syneczek pojadą na ściąganie gipsu. Pocieszał do czasu.
Pewna "przemiła" pani z rejestracji zaproponowała nam ustawienie się w kolejkę do chirurga, termin: LUTY! Inny chirurg właśnie jutro idzie na urlop. Na pogotowiu, jak ustaliliśmy w sobotę gipsu nie ściągają. Gdzieś chirurg by był, ale trzylatkom on nie ściąga... Jedna przychodnia telefonów nie odbierała cały dzień, w drugiej się słyszało, że od gipsu na nodze to nie chirurg, a ortopeda. Od Annasza do Kajfasza... Obdzwoniliśmy całą Gdynię, na oku mając już przychodnie w Rumi i Sopocie. Nic. Nikt. Gips Ci założą i owszem, ale ściągnąć nie ma komu. Ustaw się w kolejkę i czekaj... Sama bym mu ściągnęła, ale jaką będę miała pewność, że nóżka zrosła się prawidłowo?
Już miałam wizję wyrywania skalpela z zapracowanych chirurgicznych łap, i wbijania go w zapracowane chirurgiczne oko. Mrr...
Godzina 15, ja zrezygnowana. Co za kraj. Co za lekarze. Żeby nawet prywatnie nie było komu tego zrobić? I co ja mam z tym biednym dziecięciem począć. Cała rodzina zaangażowana i nic, bez efektu. Bez rady.

Ale udało się matka S. postanowiła odpokutować swoją poranną niemoc, poszła do przychodni w centrum, oczywiście recepcjonistki chciały ją zbyć. Ta, nieugięta prawie zza okienka wyrwała im kajet, i sama się wpisała. Nie dosłownie, aczkolwiek zrobiła aferę ze swoją sanepidowską gracją i mamy co mamy.

Trzymajmy kciuki za Stasia. :)

15 grudnia 2013

To tylko pewnego rodzaju przykrość nie być kochanym. Prawdziwym nieszczęściem jest - nie kochać.

Źródło: własne.
Ja, Julka i Staś na pasowaniu na przedszkolaczka.
Nieszczęścia chodzą parami. O ile nie w większych grupach.
Znów mój instynkt macierzyński obrywa kablem od prodiża i mówi, że powinnam rzucić pracę w cholerę i być w domu. Tasior ma złamane śródstopie, o czym już pisałam. Próbowaliśmy mu w sobotę ściągnąć gips, ale na pogotowiu tego nie zrobią. Bo nie. Założyć potrafią, ale na ściągnie nie mają uprawnień czy czegoś. Dziękujemy Czarusiowi, za poświęcony nam czas. Nie mamy auta, w takim przypadku to jak strzał w kolano. Okazuje się, że zakup auta jest jednak większą potrzebą niż własne m, czy ślub. Poza tym... Stasiowi biednemu oczy ropieją. W szpitalu pani na recepcji rozłożyła ręce w geście bezradności, bo w tak krótkim czasie to oni nie są w stanie nic stwierdzić o ile to nie uraz/nie swędzą/jest katar... W tygodniu nasze dziecię jest podrzucane komu się da. Ja wolnego wziąć nie mogę, wciąż jestem na umowie o pracę, a to dopiero tak na prawdę pierwszy miesiąc pracy, jak pokażę, że co chwila muszę być z dzieckiem to kto mnie zatrudni? S. walczy o premię, by żyło się lepiej. A więc biedne dziecię a to z babcią, ciocią, drugą ciocią i 15-letnim wujkiem. Sumienie zżera mnie od środka. Nie wiem co robić. Trzeba walczyć o lepszą przyszłość, wieeeelkim kosztem. Jeszcze jakby tego było mało, S. we wtorek idzie na 24h do pracy. Teoretycznie powinnam się rozstroić i być na raz w pracy, w domu i Lulę odprowadzić do przedszkola. W praktyce mam nadzieję, że babcia i ciocia Isia nie nawalą i pomogą. (Niet, to nie żaden zarzut, różne są przypadki losowe.)
Grudzień okazuje się być przepaskudnym miesiącem, co roku. Oby do gwiazdki, miny dzieciaków przy otwieraniu prezentów będą lekarstwem na mą tak bardzo chorą duszę. Od stycznia zaciskamy pasa, co by to auto było, choćby miało stać pod blokiem. Bo to się po prostu nie da. Prosić znajomych o pomoc... Nie dość, że głupio, to jeszcze kto czas znajduje w tym i tak zabieganym świecie...


Co do gwiazdki. Moja niunia przesłodziutka jest przesłodziutka. :D Okazuje się, że ona świetnie zdaje sobie sprawę z tego, kto ma jakie potrzeby. Byłyśmy dziś na mini zakupach, dokupowałyśmy prezenty, dla kogo nie mamy. Oczywiście to i tak nie komplet. Pytam
-Julka, jak myślisz co tacie na prezent?
Usłyszałam, że płyty, telefon i duży samochód. Duży w sensie do jeżdżenia. Kochana malutka. 
Uśmiałam się w momencie, gdy przed naszymi oczami ukazała się tablica, duża na kredę, w pięknej białej obwódce.
Łaaa mama, jaki wielki telefon. :D

A już w tym tygodniu: recenzja na szampon z mocznikiem. (Mam nadzieję)


09 grudnia 2013

tyryryry

Korzystając z okazji, że Tasior drzemie, a mi wypadło niespodziewane wolne jako, że nie miał kto nad nim pieczy sprawować dziś, wpadam do Was. :)

Jest progres. Kryzys rozłąkowy mi po malutku mija. Ja wiem, że dzieci do przedszkola chodzą do września, a ja do pracy od 3 tygodni, ale te dwie godziny więcej, bez nich, mi robiły. Zaczynam dostrzegać, że to co się dzieje jest nieuchronne, nie zatrzymam ich dla siebie. Jest kolejna sprawa. Jestem ja i jest rodzina. Jestem dla rodziny, ale jestem też dla siebie. Hah, niesamowite odkrycie, co? Jednak poświęcając 3 lata życia w dopinanie wszystkiego często nie było czasu dla siebie. Wszystko dawało radość, ale brakował w tym mojej suwerenności. Teraz widzę, że świat beze mnie przez chwilę, się nie skończy. Że S. sobie świetnie daje radę. Że Julka i Staś potrafią zadbać o siebie. I że te dwie godziny są dla nich nieodczuwalne.

Jest dobrze. Praca mi się podoba. Towarzystwo mam wyśmienite.

Tylko te wieczory... Albo jestem gdzieś offline, albo walczę z uczelnianymi sprawkami. Musicie mi wybaczyć, nie czujcie się porzuceni, pamiętam o Was, choć mnie tak mało ostatnio...

28 listopada 2013

Przekładaniec, słodkie ciasto

Mam poczucie, że Was zaniedbuję ostatnio. Nie przejmujcie się, nie tylko Was. Dziś dopiero trochę się ogarnęłam, popełniłam trochę porządków w pokoju... Ale i tak dochodzi 21. Doba jest za krótka. Ech...

Na osłodę i otarcie łez w tych złych czasach, gdy u mnie posty już z lekka przykurzone, przepis na ciasto!
Uwaga! Bardzo słodkie. Bardzo, bardzo. Ciasto na zamówienie teścia. On lubuje się w takich...


Składniki:
300 g herbatników
3 paczki budyniu śmietankowego lub waniliowego
1 l mleka
700 g masy krówkowej (tej z puszki;))
5 łyżek cukru
100 g masła
polewa czekoladowa

Sposób przygotowania:
Dużą blachę do ciasta wykładamy folią aluminiową. Herbatniki namaczamy w mleku i układamy w formie. Przygotowujemy budyń; 3/4 mleka oraz masło zagotowujemy. Resztę mleka, 5 łyżek cukru i budyń w proszku dokładnie mieszamy, następnie dodajemy do gotującego się mleka. Mieszamy do czasu uzyskania masy budyniowej, studzimy. Na ułożone wcześniej herbatniki dajemy połowę masy budyniowej. Na nią układamy kolejną warstwę namoczonych w mleku herbatników, a na herbatniki masę krówkową. I znów herbatniki, i znów budyń. Na samej górze powinny znajdować się herbatniki, które polewamy polewą czekoladową. I do lodówki, najlepiej na całą noc.

I smacznego! :)

20 listopada 2013

W każdej komedii jest coś z dramatu.

Komedia omyłek. Serio. Zapowiada się ciężki miesiąc. Ja to chyba wrzucę na yafud'a...
Poczytajcie...
Mój synek jest naprawdę wyrośniętym dzieckiem. Mimo iż nie widać tego po wzroście, wadze czy sposobie mówienia jest tylko dwulatkiem, i, co by nie mówić, to rozum dwulatka ma. Przez to jak wygląda ludzie podchodzą do niego jak do przedszkolnego starszaka, a nie jak do malucha. Staś ma uraz do lekarzy. Zostało mu to po szpitalu, gdzie przebywaliśmy by wyciąć naczyniaka w zeszłym roku. Nie miłe doświadczenia sprawiły, że wpada w histerię już jak widzi leżankę szpitalną lub człowieka w fartuchu lekarskim. Czasami dziecko jest po prostu za małe by zrozumieć, że to dla jego dobra, a potem okazuje się być to sporym problemem... Tak jak przy zdarzeniach z wczoraj.
W niedzielę byliśmy na urodzinach mojej 9-letniej siostry w sali zabaw. Zabawa trwała w najlepsze, aż Staś wlazł na trampolinę i niefortunnie upadł na stopę. Wrzasku nie było aż takiego, więc pomyślałam, że pewnie zwichnął coś, no i trzeba będzie odczekać te kilka dni w domu za nim wróci do przedszkola ze sprawną w pełni nogą. Paluszkami mógł ruszać, stopa trochę opuchła, ale nie bolała go cała tylko jeden punkt. Dwa dni przeraczkował sobie w domu, opuchlizna trochę zeszła, pojawiły się siniaki. Dla spokoju ducha postanowiliśmy pojechać na pogotowie, niech lekarz stopę obejrzy... Już na miejscu Staś wpadł w panikę. Weszliśmy do gabinetu chirurga, który oczywiście nas nie zawiódł i nie podszedł do nas jak do ludzi, a jak do mięsa. A ten jego tekst, że dziecko chyba w życiu pasa nie widziało... Co najmniej nie na miejscu. Nie będę z burakiem dyskutować, ma obejrzeć stopę i już. Skierował nas na rtg. Poszliśmy, a tam kolejna nawiedzona baba, i znów nie pacjent, nie człowiek, mięso, najgorszy z ochłapów do niej przyszedł... Zrobiła rtg, teraz czekać. Diagnoza: złamanie śródstopia, gips na 4 tygodnie. Ja w nerwach, S. w nerwach, Tasior ciągła histeria. Pani od gipsu, całkiem sympatyczna, powiedziała, że ona sobie ze Stasiem poradzi, że mamy wyjść. Mając w głowie wizję tego co działo się w szpitalu, i że 3 pielęgniarki nie dały rady wenflonu dziecku założyć, pomyślałam tylko ta, jasne... Wyszliśmy. Bo kilku minutach wrzask ustał, ja zdziwiona. Pani otwiera drzwi i zaprasza do środka. Staś obiecał, że nie będzie płakał, to Pani wpuści mamę. Gips założony, my wciąż pełni emocji i przeżyć zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy do domu. W domu posadziliśmy Tasiorka na fotelu, niech sobie chłopczyś odpocznie, my musimy ustalić kto będzie sprawował nad nim opiekę przez ten czas w domu. Sprawa nie taka prosta, by wziąć chorobowe na dziecko. Ja drugi dzień w pracy na umowie zleceniu-chcę walczyć o umowę o pracę, nie mogę odpuścić, bo wiadomo jak wygląda teraz rynek pracy. S. długo by tłumaczyć zawiłość jego sytuacji. Póki co babcia. Idziemy do Stasia, S. patrzy na niego i nagle mówi: która noga go bolała? Szok, niedowierzanie, śmiech przez łzy. Baba zagipsowała mu nie tą nogę co trzeba... To z powrotem do stacji pogotowia. Z powrotem nerwy. Z powrotem drama. Na pretensje S. odpowiedziała tylko to Pan nie zauważył?
fotka: http://www.healthable.org/5-tips-to-help-you-find-the-right-doctor/
Dobrze, że to nie była amputacja. :/
Ktoś miał podobne doświadczenia? Zapraszam do komentowania (dopuszczalne nawet niecenzuralne komentarze...)

18 listopada 2013

Mamo jesteś smutna, bo nie dałem Ci jeszcze buziaka?

Mamo jesteś smutna, bo nie dałem Ci jeszcze buziaka? Staś

Stasiu, lecimy siku? -chyba nie dosłyszał, odwraca się z przejętą miną i mówi- no to leć!

S: Wiecie co to kosmos?
Tasior: Rakieta!
Lula: Gwiazdy!
Viv: Słonko!
S: Dobrze, o ile wy wiecie. A na jakiej planecie mieszkamy?
Tasior: Na Żeliwnej! (mała pomyłka z ulicą ;))


__________________________________________________________________________


Życie dorosłych jest beznadziejne, a doba jest za krótka. Nie możemy robić tego co chcemy, bo mamy inne priorytety. W dwóch słowach - przechodzę kryzys. Po 3 latach poświęcania się dzieciom, rodzinie, przyszedł czas na całkowite odcięcie pępowiny. Fazowo, bo fazowo, ale przyszedł. Najpierw pójście do przedszkola przez potworki, teraz ja wyleguję się po pierwszym dniu w pracy. Dzieci śpią. I choć atmosfera w pracy jest rewelacyjna, to ja wróciłam do domu w parszywym humorze. 
Pracuję w dziale windykacji. Jeszcze nie mam uprawnień jak reszta dziewczyn, na to przyjdzie czas. Jestem powoli wdrażana w system, a już usłyszałam pochwałę, że szybko łapię. ^_^ Póki co wystawiałam monity o zaległych płatnościach, troszkę archiwizowałam zwroty, trochę innej papierologii, no i poznawałam zasady działania programów. Dziewczyny są super, odnoszą się do siebie jak ludzie, co mi się bardzo podoba. 
Więc skąd ten mój zły nastrój... Cały czas myślałam o zwichniętej stópce Stasia. O tym, że nie odbiorę Julki z przedszkola (Staś miał wolne ze względu na stopę, cały dzień przehulał z babcią). Generalnie kłębiły się po mojej głowie myśli, że powinnam być przy dzieciach. Gotowa na wszelkie dolegliwości, bolączki. Że powinnam pracować krócej, w domu, cokolwiek. Na pewno jest to etap przejściowy, jak każdy w życiu, ale póki co walczę sama ze swoimi myślami. Nie jest przecież tak źle... 8 godzin, do 16... Kasa nie mała... A dla mnie 45 minut w drodze powrotnej to za dużo. Może wyolbrzymiam. Jednak co by nie mówić, jestem tylko kobietą, i choć zazwyczaj racjonalnie myślącą, to jeśli chodzi o moich najbliższych reaguję zawsze emocjonalnie. Na to się nic nie poradzi.

Trzeba walczyć. Chcę mieć własny pub, a nie ma mowy o realizacji tego marzenia na kredycie bez wkładu własnego, tacy jesteśmy uparci. ^_^ Poza tym marzeń jest więcej. 

14 listopada 2013

Konkurs rysunkowy dla dzieci

Udało się. Lula narysowała swojego konkursowego Mikołaja.


Polecam zajrzeć na fp Sposoby Na Dzieci, w galerii na pewno szybko się zaczerwieni. :)

A Luli dzieło wygląda tak:

13 listopada 2013

Bulwers-lista

Wiem, ostatnio mało mnie tu. Ale jakaś taka... Źle zorganizowana jestem, troszkę kaszląca, troszkę nosem siąkająca, troszkę zmęczona i rozżalona.

Nie mam nic mądrego do powiedzenia, znaczy się mam, zawsze mam, ale nie chce mi się układać zdań w logiczną całość. O, o, jeszcze leniwa jestem. Ale w piątek w końcu rozmowa kwalifikacyjna, może mnie przyjmą i może wrócę do żywych.

Chciałam stworzyć taką listę rzeczy, które mnie bulwersują, irytują i wkurzają. A więc czytajcie:

1. Szantaże emocjonalne. 
Nie ma nic gorszego niż szantażować mnie fochami. Serio. Nawet jak kogoś bardzo, bardzo, bardzo lubię uważam, że nie jest to na poziomie, taka obraza majestatu. Wybaczcie, ale osoby, na których mi najbardziej zależy to S., Lula i Tasior. Reszta nie jest tak istotna. Może przez chwilę poczuję smutek, gdy ktoś się na mnie obraża, ale generalnie to wszystko mi jedno. Za stara na to jestem.

2. Powtarzanie jednej kwestii, jednej wypowiedzi.
Mam dobry słuch, i serio, wystarczy do mnie raz powiedzieć. Jeżeli nie podejmuję tematu, to najwyraźniej mnie to nie obchodzi. To, że powiesz coś 6 razy z rzędu nie znaczy, że stanie się dla mnie jakimś priorytetem, nadrzędnym celem dysput. Nie-e.

3. Zmuszanie mnie do jakiegoś postępowania z moimi dziećmi, które jest sprzeczne z moimi przekonaniami.
Jak będę potrzebowała rady to po nią przyjdę. Nie można mi rozkazać zrobienia czegoś tak, a tak. Jeżeli uważam, że nie muszą nosić czapek wiosną to ich nosić nie będą, nawet jak cały świat mnie za to miałby ukamienować.

 4. Upieranie się przy swoim, choć się racji nie ma.
Ja jestem dość upartym człowiekiem, ale zazwyczaj spuszczam z tonu, gdy okazuje się, że druga osoba ma rację. Niestety wiele osób brnie w swoje choć gada pierdoły i nie ma w danych tematach zielonego pojęcia. Najgorzej jak ktoś Cię wypytuje o coś, a potem zaczyna pieprzyć farmazony.

5. Wytykanie innym własnych braków. 
O zobacz, ale ona ma krzywe zęby - powiedziała koleżanka, której uśmiech kojarzy się z odsłoniętymi pionowymi żaluzjami. Zanim skrytykujesz, pomyśl o sobie, czy z Tobą wszystko w porządku. Poza tym bezsensowna krytyka jest bezsensu. (Powiedziałam, co wiedziałam).

6. Gdy brak argumentu, pocisk w rodzinę.
Lubię dyskusje, ale dyskusje mądre. Jeżeli w rozmowie ze mną, zaczynasz krytykować moich ukochanym, czuję się jakbym rozmawiała z gimnazjalistą, który nadużywa hasełka "twoja stara", gdy nie wie co powiedzieć.

7. Ściemnianie.
Na co to komu i po co, to ja nie wiem. Jesteśmy dorośli, przynajmniej za takich się mamy. Czy nie lepiej przyznać się w prost, że się zapomniało/nie chciało lub nie ma się na coś ochoty? Nie zmienia to obrazu o nas w żaden sposób, a kłamstwo... Ma krótkie nogi.

8. Zgrywanie entelygenta.
Jak ja nie cierpię, gdy ktoś sra wyżej niż dupę ma. Najczęściej, taka "klasa wyżej" nie ma za grosz kultury. Zgrywa kwiat intelektualny, a słoma z butów wystaje. Człowieku, trochę dystansu, bo jakieś skróty przed nazwiskiem nie robią z Ciebie szlachcica. Zwłaszcza w obecnych czasach.

Na dziś wystarczy, mam nadzieję, że szybko do Was wrócę z czymś ciekawszym. Buźka!


04 listopada 2013

O zagadce z żyrafą.

Wiecie co... Czasem ręce opadają i człowiek ma ochotę drugiemu tak po ludzku strzelić w mordę. Jednakowoż, mnie matce, wypada szanować siebie, więc prać po pyskach nikogo nie będę, bo co gorsza jeszcze połamałabym sobie paznokieć, tak solidnie wymuskany.

Na facebooku ostatnio krąży łańcuszek zagadka. Kto nie widział, o to treść:

Zmieniłam zdjęcie profilowe. Odpowiedziałam na zagadkę źle. Spróbuj wielkiego wyzwania żyrafy! Umowa jest taka, dam ci zagadkę. Zgadniesz możesz zachować profilowe i napisze twoje imię na dole w poście. Nie zgadniesz, zmieniasz profilowe na żyrafę na 3 dni

Oto zagadka: 03:00, dzwonek do drzwi, budzisz się. Nieoczekiwane odwiedzający, to twoi rodzice i są tam na śniadanie. Wszystko co masz to truskawki dżem, miód, wino, chleb i ser. Co jest pierwszą rzeczą, jaką otworzysz? Pamiętaj, odpowiedź piszesz mi na priv, zgadniesz linkuje Cie w poście, nie zgadniesz zmieniasz profilowe na żyrafę. Podejmij wyzwanie ŻYRAFY!

Ja, jako stwór przedziwny lubię wszelkie tego typu zabawy. Urozmaicają trochę życie wirtualne, które po części każdy z nas posiada. Zawsze miałam dużą dozę dystansu do siebie, ba lubię nawet niewybredne żarciki w swoją stronę, nie wbijam za to nikomu noża w plecy. Na zagadkę odpowiedziałam źle. Tak więc i na moim skromnym profilu pojawiło się oblicze żyrafy.
2 osoby odpowiedziały poprawnie. Mnie kusiło ku ich odpowiedzi, jednak wydawała mi się ona zbyt banalna. Banalniejsza od mojej. ;)

Okej, okej, ale co mnie wyprowadziło z równowagi?! Nie cierpię niekonsekwencji. Jestę hejterę niekonsekwencji. Jak się w coś bawić to robić to na 100%. Nie na 20. Nie na 40. A na 100%. Nie cierpię też, gdy mój rozmówca mimo dziwnych podtekstów w moją stronę lub koleżanki (w tym przypadku pozdrawiam Isia!) nie potrafi ich za argumentować i wykręca się ogonem. Na prawdę, jak już się wdaję w dyskusję (zazwyczaj uważam, że szkoda mojego zachodu) to oczekuję, że osoba z którą rozmawiam będzie stała na poziomie. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi, którzy mimo innego zdania, innego obejmowanego przez siebie stanowiska potrafią poprzeć swoje wybory czymś co ma ręce i nogi. Wówczas zawsze można dojść do jakiegoś konsensusu, coś z takiej rozmowy wyciągnąć. Lub też zwrócić honor, gdy nasz argumenty są niczym...

W cale bym nie pisała tego posta. Bo co Was obchodzi moja bulwersacja, jednak frustracja przekroczyła swój limit, a Wy staliście się ofiarą wysłuchiwania moich jęków i pohukiwań. Sorry.

Zarzucono mi, w zasadzie to chyba nam (znów pozdrawiam Isia!), że uczestniczymy w tajnym spisku, gramy nie fair, a ja krewnym i znajomym królika  rozsyłam poprawne odpowiedzi na zagadkę. Co by Ci na durniów nie wyszli i nie wstawiali na profilowe zdjęcia żyrafy. Nie wiem, dlaczego więc taka żem dobra i z siebie debila dałam zrobić. Może moje powołanie to wolontariat w domu wariatów. Nie wiem. Smutno mi, że ktoś zarzuca mi, że gram nie fair "bo, niektóre osoby z góry znają odpowiedź". Każdy, komu synapsy jednak nie nawaliły, rozumie różnicę między grą na serio, a grą dla zabawy. Nikt poprzez wstawienia zdjęcia żyrafki nie wychodzi na debila, raczej podkreśla, że ma do siebie dystans i potrafi przyjąć na swe barki wszelkie następstwa, uzgodnione już wcześniej. To tylko zabawa. To nie zobowiązanie pod hipotekę domu.

Koleżanka A., która mi (nam? Isia? nam? czy mi?) zarzuciła owe nieczyste zagrania, zablokowała mnie na fb. Słusznie jak ktoś mówi coś nie wygodnego, to nie zamknie dzioba sam. Trzeba mu dopomóc. Droga koleżanko A., polecam nosić ze sobą jakiś knebel, bo nie wiem co zrobisz jak mnie na ulicy spotkasz. Koleżanka Isia oberwała rykoszetem jak to zwykle bywa, również dostała od koleżanki A. bana. Od tak po prostu. Bo ją wymieniłam w komentarzu. Bo odpowiedziała poprawnie. Bo jest blĄdynką. Nie wiem. Nikt nie wie. Pewnie nawet sama A. nie wie.

Mi to tam wisi, dynda i powiewa czy mam kogo w znajomych, czy nie mam. Bo jak będę chciała się dowiedzieć co u kogo, to już mam na to swoje sposoby. ;)

Ale! Aleeee... Najciemniej pod latarnią. Większośc z nas widzi u innych swoje wady. Mi się zarzuca grę nie fair, a samemu co się robi?

Tak jest, to właśnie owa A. Ech, niektórzy to z góry znają dobrą odpowiedź...


Swoją drogą, polecam pozytywne żywienie. Majka zna się na rzeczy. :)

03 listopada 2013

Mamo, a Ty miałaś mnie w brzuszku?

Staś: 
-Mamo, a Ty miałaś mnie w brzuszku?
-Tak, Stasiu miałam.
-Mamo, a Ty mnie zjadłaś?! 
-Nie Stasiu, rosłeś sobie u mnie jak fasolka 
-Ja nie jestem roślinką, ja jestem chłopcem!

Przygotowuję się do poważnych rozmów z dziecięciami. Kiedyś powiedziałam sobie, że nie będę im wciskać bajek o bocianach i kapustach. Jednak dosłowne tłumaczenie prawie 3/4 latkom na czym rzecz polega trochę mnie przerasta. Pytania już się pojawiają... Jak wymyślę jak przeprowadzić rozmowę w temacie skąd się biorą dzieci na pewno dam znać. :)

30 października 2013

Kucykowy zawrót głowy, pisak do tkanin

Kolejny raz w tym miesiącu odwiedziłam pasmanterię. Znów zakup guzików. Prowadzę odwieczną wojnę z guzikami, a, szkoda gadać... W oko wpadł mi Darwi TEX OPAK-pisak do malowania po tkaninach. Od dawna nosiłam się z zamiarem zakupu takowego, kredki świecowe użyte kiedyś tam przeze mnie na koszulce nie dawały aż tak rewelacyjnego efektu, by parać się tym częściej. No i były strasznie pracochłonne...

Jest to pierwszy mój pisak do tkanin, nie wątpliwie kiedyś jeszcze jakiś kupię. Na razie wybrałam biały. Mam dużo dziecięcych czarnych koszulek.

Opis (źródło: tu)
Farba Darwi tex w pisaku do zdobienia tkanin oparta jest na emulsji akrylowej i wodzie. Bardzo szybko wysycha na powietrzu
Darwi tex u nas jest dostępny w 19 pół-kryjących kolorach dla jasnych tkanin. Wszystkie są ze sobą mieszalne.
Farby z linii Darwi tex można stosować na tkaniny z bawełny, lnu, juty, wełny, jedwabiu, włókien syntetycznych, itp. W celu zmniejszenia lepkości, wystarczy dodać odrobinę wody.
Wszystkie kolory Darwi tex mają doskonałą odporność na działanie światła i stają się nieusuwalne po zastosowaniu żelazka. Po skończeniu zdobień należy wyprać ubrania w zimnej wodzie aby usunąć ewentualne plamy, lub też użyć alkoholu etylowego.
Aplikacja:
  • Przed rozpoczęciem pracy należy wyprać materiał aby zapewnić dobrą przyczepność podkładu.
  • Aby otrzymać odcienie pastelowe należy zmieszać wybrany kolor z białym pisakiem.
  • Zaleca się, aby malować na zupełnie gładkich powierzchniach w celu zapobiegania nieregularnościom w swoich ozdobach.
  • Do pracy bardziej precyzyjnej, użyj pędzli dobrej jakości.
  • Po zakończeniu pracy, wyschnięte kolory wyschnięcia muszą być utrwalone. Aby to zrobić, przyłóż papierowy ręcznik na pomalowane części tkaniny i prasuj przez około 5 minut w temperaturze wskazanej dla wybranego rodzaju materiału. Po utrwaleniu, tkaniny można prać w pralce w maksymalnej temperaturze 60°C
Farby Darwi tex pozwalają malować różnymi technikami: pędzlem, stemplami, metodą heliografii czy sitodruku.
Pierwszy wyrób, co myślicie?





25 października 2013

RECENZJA: I było w niej coś: kobiece, nieuchwytne, dalekie...Coś, co trzeba chwytać pazurami!

Nie jesteście skorzy do zgadywania, 2 osoby a tylu obserwatorów... Smutno mi. ;)


To zrobimy recenzję, kolejnego produktu z rozdania u Mariski
Temu kosmetykowi musiałam poświęcić chwilkę, aby stwierdzić czy jest dobry. O co chodzi? A o 
Nail care expert 
od Quiz Cosmetics, czyli utwardzacz do paznokci. 
Muszę przyznać, że paznokcie są dla mnie drażliwym tematem. Za gówniarza miałam tendencję do obgryzania, na szczęście się opamiętałam, ale niestety nie w porę. Większość z Was ma ładne, zadbane paznokcie. Możecie je krótko przycinać i mimo to wasza dłoń wygląda kobieco. Zazdroszczę! Ja niestety muszę hodować łopaty, bo dopiero pomalowane wyglądają dobrze. Krótko obcięte są żałosne. Obgryzanie przyczyniło się też do tego, że teraz mam bardzo słabe pazury. Pękają przy samym puknięciu o coś. O rozdwajaniu i innych już nie wspomnę.

Na zdjęciu obok (odwróconym, co ja zrobiłam nie tak?), widoczny jest ów utwardzacz i moje brzydkie paznokcie. Widzicie? Potrzebne im wsparcie z zewnątrz. ;)

Opis od producenta:
Utwardza i wzmacnia płytkę paznokcia, nadaje połysk. Preparat przeznaczony dla słabych i zniszczonych paznokci. Zapobiega łamaniu i rozdwajaniu płytki paznokcia. Nadaje wysoki połysk jak bezbarwny lakier. Nadaje się jako baza pod lakier i jako lakier nawierzchniowy. Doskonale chroni płytkę paznokcia, utwardza ją, utrzymuje się dość długo na paznokciach i wypełnia nierówności.

Cena:  Około 5 zł. Producent nie podaje cen na swojej stronie.
Zapach: W buteleczce, dość ostry nawet jak na kosmetyki tego typu. Na paznokciach nie czuć w cale.

Opinia:
Jak otworzyłam buteleczkę po raz pierwszy nie byłam przekonana. Pędzelek wydawał mi się za sztywny do swojego zadania, konsystencja zbyt cieknąca. Dopiero przy pierwszym stosowaniu stwierdziłam, że te warianty pasują do siebie idealnie. Bardzo łatwo i przyjemnie się nakłada. Wysycha bardzo szybko. Gdy kończę pędzlować drugą rękę to pierwsza już jest sucha. Z utwardzaczem na pazurach nie było problemu z łamliwością. Dobrze wyrównuje płytkę paznokcia i robi za dobrą bazę pod lakier. Przez pierwsze dwa tygodnie stosowałam bez przerwy i przez ten czas na prawdę dobrze się spisał. Nie pękł, nie zadarł się ani jeden paznokieć. A i lakier wytrzymywał dłużej. Po 14 dniach postanowiłam zrobić przerwę, do dziś (3 dni). Prawie natychmiast pękły mi 3 paznokcie. Więc minus jest taki, że niestety utwardzacz nie wchłania się w strukturę paznokcia i nie odżywia jej zbyt mocno. Przede wszystkim ten utwardzacz mnie nie zawiódł. Myślę, że to jedno z lepszych i tańszych wyjść dla osób z podobnym problemem paznokciowym jak mój. Posiadałam odżywki do paznokci, ale nie działały one jakoś szczególnie.

Czy nabyłabym znowu?
Tak. Cena jest niska, a rezultat dla mnie zachęcający. Zdecydowanie dodaję do listy stałych kosmetyków, jednak nie oznacza to, że na nim poprzestanę. Chcę znaleźć coś co nie tylko utwardzi, ale także odbuduje porządnie płytkę paznokcia.

Macie swoje ulubione odżywki i utwardzacze?

Wy odpowiadajcie, a ja swoim pazurom nadam kolor. :)

Mini zagadka dnia

Dziś przychodzę do Was z zagadką. Jestem ciekawa czy ktoś z Was wpadnie na poprawną odpowiedź.

Pewnego dnia zakupiłam dzieciom dwa takie same prezenciki. Takie prezenciki wykorzystywane niewłaściwie mogą doprowadzić do szału. Jak to większość "zabawek" wydających z siebie jakieś dźwięki. O to już mała podpowiedź. :) Staś nazywa ten przedmiot fistoletem. Czym jest owy fistolet?

23 października 2013

Godzina 9. Dzwoni telefon. Nieznany mi numer, ale nie zastrzeżony.

Godzina 9. Dzwoni telefon. Nieznany mi numer, ale nie zastrzeżony. Kiedyś nie odbierałam. Mówiąc kolokwialnie - zlewałam. Wszyscy znajomi wiedzą, że jeśli mam oddzwonić/odebrać to trzeba mi wysłać smsa, gdy numer jest mi nieznany.
W czerwcu wydzwaniał do mnie bank. Mój bank. No wkurzyłam się niemiłosiernie i przestałam odbierać. Na boga, oni nie widzą w tych swoich ekranikach jakie ja mam dochody? Oferują kredyt, który z czego miałabym spłacać? A że wydzwaniali z różnych, przeróżnych numerów... Przestałam jeszcze bardziej odbierać. Aż w końcu dostaję sms:
Oddzwoń, to ja.
Nie powiem informacja że to właśnie ten JA bardzo mnie rozbawiła, natychmiast oddzwoniłam. Dzwonił przyjaciel, dobra dusza, złożyć mi życzenia urodzinowe. Szał kredytów, zapomniałam, że ktoś mógłby chcieć mi życzenia złożyć. ;)
Wracając. Godzina 9. Dzwoni telefon. Nieznany mi numer, ale nie zastrzeżony. Myślę, może przedszkole z awarią jakąś dzwoni, a może ktoś raczył oddzwonić na jedno z set rozesłanych CV. Tak słucham? Cisza. Halo? Cisza. Patrzę na telefon, bo może w cale nie odebrałam. Odebrałam. Haalo? Cisza. Rozłączam się. Jak to przedszkole, to zadzwonią raz jeszcze. Po chwili przychodzi sms. Koszt połączenia. Sieet. 2,46. Za 9 sekund niezbyt ambitnego monologu prowadzonego do słuchawki.
To nie pierwszy raz. Seriously. Czasem mam tą manierę, że przebąknie mi przez głowę myśl o oddzwonieniu. Sprawdzę najpierw czy numer nie widnieje w internecie. Wujek google jest bardzo pomocny. Jeżeli zbyt dużo osób pyta o jakichś nr telefonu to nie wróży nic dobrego. Jednak częściej już ktoś wspomina czym dany numer się para, a gdy nie ma informacji o nr można oddzwaniać. :) Dzwoniły do mnie już różne numery; parające się wciskaniem kart zniżkowych na nie wiadomo do końca co, ale odpłatnie... Były i takie, które miały twierdzić, że coś wygrałam, ale mam oddzwonić na nr... Na numer z ekstra płatnym połączeniem jak się później okazało (dzięki internecie! uratowałeś mój portfel). A ja się tylko zastanawiam... Która firma sprzedaje dane swoich potencjalnych kontrahentów, czasem przy wypełnianiu czegoś MUSISZ podać swój numer, bo inaczej się nie zalogujesz. Nauczona błędami innych zawsze skrupulatnie czytam regulaminy różnych portali, by nic nie mogło mnie zaskoczyć i nigdzie nie było klauzuli dotyczącej podawania nr telefonu (i innych danych, bo wymieniają mnie z imienia i nazwiska) osobom trzecim. Nie upubliczniam swych danych od tak.
To jest tylko mój problem, czy Was też nękają takie telefony? S. ma spokój, do niego tylko Orange wydzwania...

21 października 2013

Wyniki rozdania, part 2.

Niestety nikt nie zgłosił się do mnie po odbiór nagrody. Przeczesałam maile nawet w Spamie i nic. Koleżanka zaginęła. :(
Zgodnie z regulaminem, który ustaliłam, przeprowadziłam kolejne losowanie.
Uwaga, uwaga fanfary dla:


I tak jak poprzednio informuję, że na kontakt czekam pod mailem odgryz.sobie.stope@wp.pl do przyszłego poniedziałku. 
Gratuluję. :)

Antybiotyk na kaszel

Przestało z chmur cieknąć. Za chwilę, pierwszy raz po ponad tygodniu, w końcu wyściubimy nos z domu. Dotyczy to bardziej potworków niż mnie. Ktoś na uczelnie musi chodzić. ;)

Korzystając z chwili chciałam Wam co nie co napisać o chorobie moich dzieci. 

Od kiedy poszli do przedszkola załapali katar i kaszel. Normalna sprawa; nowe zarazki, nowe miejsca, dużo emocji wywołanych między innymi pierwszą poważniejszą rozłąką. Były łzy, a przy łzach zawsze uczucia się skraplają nawet w nosie. Kaszel nie był jakiś tragiczny, raczej pokasływanie, czasem wywołane tym, że katar leciał do gardła, czasem tym, że klimat się zmieniał (z ciepłego w zimne i odwrotnie).

Kaszel i katar nie są chorobami dróg oddechowych. W ogóle nie są one chorobami, lecz objawami oczyszczania organizmu z toksyn, konkretnie ropy będącej objawem ważnego procesu samooczyszczania organizmu z toksyn powstających w wyniku oczyszczającej roli wirusów i bakterii w utrzymaniu organizmu w należytej czystości, od której zależy jego ogólna kondycja, a więc odporność na choroby.

Jednak przychodzi ten czas, gdy człowiek mówi dość. Ile można. Kaszlą i kaszlą, nie da się tego już słuchać i z tym żyć. Posiedzimy jakiś czas w domu, do zaniku. Niech organizm nie ma się przed czym bronić i z czego oczyszczać. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Ku mojemu zdziwieniu nie polepszyło się, a pogorszyło. Julka nocą i rankiem dostawała takich ataków kaszlu, że cały dom stał na nogach. Oczywiście przed i po decyzji o pozostaniu w domu szkraby cały czas dostawały syropek. Przyszedł czas, że i temu w końcu powiedziałam dość. Poszliśmy do pediatry...
Byłam bardziej nastawiona na to, że to właśnie Julce trzeba pomóc. Stasiu pokasływał, nie miał problemów ze snem, z nocnym kaszlem, porannym. Nie miał też takich napadów jak Lula. Miałam nadzieję, że Pani Doktor przepisze nam jakiś lepszy syrop na ten kaszel, powie, żeby kilka dni jeszcze posiedzieć w domu... 
Wydawało mi się, i dalej mam takie przekonanie, że wiem kiedy moje dzieci są poważnie chore. Są dziećmi żywiołowymi, jak dopada je choroba siadają w fotelu i nic nie chcą - ni pić, ni jeść, ni bawić się, tylko oglądać bajki. Tymczasem teraz mają spory apetyt, spory nawet jak na Julkę, którą uważam raczej za niejadka. Zwyczajowo to w domu trzeba za nią biegać po domu i podkarmiać, bo ona swym żywiole nie ma czasu na jedzenie. Gorączki nie ma i nie było. Nawet powiem iż uważam, że dobrze zahartowałam te dzieci. Zawsze uważałam, że lepiej troszkę zmarznąć niż się przegrzać. Nie jestem też czapko-terrorystką. Jeżeli pogoda dopisuje nie ma wiatru, deszczu, palącego słońca i zimno też nie jest nie każe im nosić czapek. Powiem więcej, ostatni raz u lekarze byliśmy w styczniu, i to na kontroli po grudniowym wirusie, który zmógł z nóg całą rodzinę w tym mnie (a ja do chorowitych osób również nie należę). 
Dzieci podczas wizyty ani razu nie zakasłały. Tasior dalej ma traumę jeśli chodzi o lekarzy i nie bardzo chciał współpracować, jedna Lula pięknie wykonywała wszystkie polecenia. Pani osłuchała Julkę, Stasia trochę też (na ile się dało, na prawdę nie współpracował), opowiedziałam jej o tym jak sytuacja wygląda, usłyszałam że płuca, oskrzela czyste. Usłyszałam to, czego usłyszeć się nie spodziewałam.
Przepiszemy antybiotyk dla Stasia, ja słyszę że on gorzej kaszle, u Julki z antybiotykiem proszę się wstrzymać, jakby jej się pogorszyło to za 3 dni może jej Pani dać ten antybiotyk.
Kopara mi opadła, na recepcie przepisana cała apteka. Syropki, kropelki, tabletki wzmacniające odporność i ten... Antybiotyk. I to jeszcze dla Tasiora. Krew mnie zalała, w myślach cała litania niezbyt cenzuralnych słów poszła. No dobra, może ma rację... Przecież ja nie jestem mądrzejsza od lekarza... -myślałam, i cały czas bił się w środku mój rozsądek z intuicją. Intuicja krzyczała, żeby odstawić, nie podawać. Domownicy jednak wspierali zdanie lekarki.
Jednak z podawaniem leków walczyłam ja, sama. Nie wiem, nie ma leków odpowiednich dla dzieci? Nawet jakby były droższe, ale żeby, no nie wiem, smaczniejsze? Gorycz jaką dostarczała każda dawka nie przechodziła mi przez gardło (e tak, bo ja testuje zawsze na sobie zanim coś podam), a co dopiero takim maluchom. Wymyślałam, dosładzałam, podawałam w ukryciu. Nic nie było w stanie zabić tego smaku. Bo każdej próbie podania kończyło się to ordynarnym haftem na podłogę w kuchni. Na zmianę Lula ze Stasiem. Nie może tak być przecież... Tyle w tym dobrego, że chyba przy tych pawiach dzieciaki wyrzuciły z siebie całą flegmę jaka mogła im zalegać. I im lepiej. Bo wątpię by ten antybiotyk zdążył coś zadziałać.
Czas chyba przepisać dzieci do innej lekarki, a może nawet do innej przychodni. Nie może tak być, że na nic w zasadzie od razu przepisuje się antybiotyk i pół apteki. Rozmyślam nawet nad zapisaniem ich do mojej pediatrki, do której teraz uczęszcza mój brat. Dla niej podanie antybiotyku zawsze było ostatecznością, ja również wychodzę z takiego założenia. Tylko minus jest taki, że teraz jak nie mamy auta tam byśmy musieli dojeżdżać autobusem z 30 minut, a z poważnie chorym dziecięciem to ciężko.
Trzeba sprawę dobrze przemyśleć. 

17 października 2013

Tarta z jabłkiem i lampion na halloween

Dzieci śpią spokojnie, obowiązki uczelniane na ten weekend zakończone, jest i chwila spokoju przed snem. 

Na początek przepis na tartę na słodko. Inspirację zaczerpnęłam z jakiejś strony z dziwnymi obrazkami typu pomponik, szamponik czy inny taki bonik. Jabłuszka ukształtowane na wzór różyczek skradły me serce, nie mogłam odpuścić. 
Składniki:
3 jabłka
cynamon
rodzynki
migdały
200 g mąki
100 g cukru
100 g masła
1 jajo

Sposób przygotowania:
Masło rozpuszczamy w rondelku i czekamy aż ostygnie. Mąkę, cukier, jajo i owe masło mieszamy razem. Ciasto jak to ciasto na tartę będzie gęste. Układamy na uprzednio wysmarowanej tłuszczem i posypanej bułką tartą (kaszą czy co tam używacie) blasze. Wszystkie jabłka obieramy, po obraniu dalej je obieramy. ;) Najwygodniej jest obieraczką do warzyw, trzeba utworzyć takie paseczki, no, jak obierki. Z tych plasterków dokładanych do siebie formujemy róże. 
Mi się cierpliwość szybko skończyła, tym bardziej, że pomagała mi Lula, więc róż i wyrobów różopodobnych zrobiłyśmy tylko po brzegach ciasta i na środku. Rodzynki i migdały usypane według pomysłu Luli. Cynamonem prószymy na jabłka. Wkładamy tartę do piekarnika nagrzanego na 180 stopni na 15 minut. Słodkie i do kawusi jak znalazł.
Słaba jakość zdjęć bo z telefonu.

***

W drugiej części przedstawię kolejne zastosowanie słoika w moim ulubionym kształcie. (Dla niezorientowanych w temacie, o słoikach było tu, tu oraz tu.)

Jako że dzieci niby chore (o tym później), a ja nie za bardzo mam pomysły jak w pełni wykorzystać czas spędzony z nimi w domu wymyśliłam, że przygotujemy się na halloween. Nie żebym była fanką amerykańskich tradycji, ale przeciwniczką też nie jestem. Jak się bawić to się bawić. Tym bardziej, że polska tradycja ma to do siebie, że żadnych świąt nie przeżywa hucznie i zabawowo. Wszystkie są pogrążone w smutku, kontemplacji, ciszy i... No sami wiecie. A dzieci lubią zabawę, a mamy też lubią jak dzieci się cieszą i bawią (oby tylko grzecznie i bez szkód).
Pod lampą podwiesiliśmy nietoperze wykonane z czarnego bloku technicznego. Zgięte są symetrycznie w pół i pięknie latają przy uchylonym oknie. Następnym krokiem było wykonanie lampionu. Zebraliśmy wszystkie skojarzenia dotyczące halloween w jednym miejscu. Nie ma szkieletora, o którym pamiętał Tasior, ale był za ciężki do wykonania. Słoik obkleiliśmy nitką, ma to imitować pajęczynę. Z czarnej kartki powycinaliśmy co nam do głowy przyszło, poprzyklejaliśmy co by się jakoś kupy trzymało i dodaliśmy pomarańczową bibułkę, taka najbardziej kojarzyła się z halloween. Oto co nam wyszło:


 W planach jest jeszcze wykonanie witraży-liści na okno.

Chwilowe wycofanie

Miał być post o cieście, miał być post o lampionie. A tymczasem dzieci chore i nic nie jest jak być powinno. Musicie mi wybaczyć nieobecność. Przyjdę do Was jak znajdę odrobinę spokoju.

Julka ma nowe powiedzonko, powtarza je zaraz po przyjęciu paskudnych w smaku leków.
"Popłakałam się jak cebulka".

Swoją drogą, znacie jakieś dobre sposoby na przemycanie na prawdę gorzkich leków dzieciom? Nakrapianie na łyżkę cukru, dodawanie do słodkich soków nie pomaga. Serio, nawet ja nie jestem wstanie tego ruszyć, a jakoś trzeba.

12 października 2013

Wyniki rozdania

Uwaga, uwaga ogłoszenie społeczne!

Jestem miło zaskoczona ilością osób, które wzięły udział w rozdaniu. Trochę czasu zajęło mi sprawdzenie uczciwości Waszej. Nie żebym Wam nie wierzyła, ale niestety nie wszystkie deklaracje w komentarzu miały potwierdzenie w rzeczywistości, a jakby nagroda trafiła do takich osób byłoby to nie fair w stosunku do tych sumiennych. ;) Nie będę wytykać palcami, każdy żyje w zgodzie ze swoim sumieniem, a to... To tylko zabawa. :)

A więc przejdźmy do konkretów!
Proszę o werble!

Zwycięzcą jest...


Gratuluję! Proszę o kontakt na odgryz.sobie.stope@wp.pl

Zgodnie z postanowieniami mojego regulaminu, na kontakt czekam do następnej soboty. Później losujemy następną osobę. :)

11 października 2013

Jakie imię dla dziecka?

Źródło: http://infografika.
wp.pl/title,Wybor-
imienia-dla-
dziecka,wid,1
5678228,
wiadomosc
.html?ticaid
=111767
Postem zainspirował mnie stan błogosławiony N. Tobie N. i maleństwu życzę przede wszystkim zdrowia. :)

Można sobie kliknąć w grafikę, bardzo ciekawe zestawienie   ----->>>

Gdy spodziewamy się na tym świecie nowego, małego człowieczka mamy wiele wątpliwości. Czy damy radę, czy podołamy, jak będzie wyglądało nasze życie. Czytamy poradniki, zasięgamy do porad w sieci, uczęszczamy na zajęcia przygotowywacze. Zastanawiamy się gdzie dziecię ma spać, jak ma wyglądać jego pokoik, dobieramy odpowiednie ubranka i wiele innych. Wszystko generalnie i tak wychodzi w praniu, bo mały człowieczek ma już jakiś swój temperament, i nie wszystko jest tak jak było zaplanowane.

Nic nie jest tak ważne jak wybór odpowiedniego imienia. Nieodłącznym prawem rodzica jest wybór imienia. Nie wiem, czy wiecie, ale gdy rodzic idzie do Urzędu Stanu Cywilnego i nie ma pomysłu, pracownik USC nadaje imię-jedno z trzech najpopularniejszych w danym roku. Później rodzice mają tylko pół roku na ewentualną zmianę.
Przy wyborze imienia, kierujemy się różnymi przesłankami:

  • bo imię jest modne, 

Najmodniejsze imiona w 2012 roku to odpowiednio dla dziewczynek Julia, Lena, Maja i chłopców Jakub, Kacper, Filip.  Ludzie z popularnym imieniem łatwiej wzbudzają zaufanie. 

  • dobrze się kojarzy, 

Przykładu nie będzie. O.

  • najlepszy przyjaciel ma tak na imię,

Pozdrawiam przyjaciółkę mojej mamy z liceum!

  • imię po dziadkach, 

W przypadku moich dzieci, ustaliliśmy wraz z S., że drugie imię powinno być dziedziczne. Dlatego też Julianna ma na drugie imię Helena, a Stanisław ma Roman. A to, że pierwsze imiona wyszły dziedziczne... No, tak wyszło. ;)

  • bo się podoba, 
  • a czasem też po złości...

Mam znajomą nauczycielkę, która stwierdziła, że ją rodzice skrzywdzili imieniem i ona swoje dziecko też skrzywdzi. Ona Genowefa, on Franciszek. Niestety, albo raczej stety, wstrzeliła się w ten moment, gdy Franciszki zaczęły być już w wózkach widoczne. Mnie osobiście się imię podoba. 

Czasem w wybór imienia ingerują osoby trzecie. Babcie/dziadkowie/ciocie/wujkowie (niepotrzebne skreślić). Słuchać czy nie słuchać? To już chyba zależy indywidualnie od przypadku. Ja miałam być Agnieszką. Babcia mówiła niee, bo będą wołać za nią Niecha, Niecha. Nigdy nie słyszałam, by ktoś tak wołał za jakąś Agnieszką. Mimo wszystko cieszę się z tej ingerencji. W klasie miałam z 8 Agnieszek, bardzo popularne imię w tamtych czasach. A tak dostałam imię popularne, ale nie z przesytem, zawsze mogłam być tym indywiduum.

Ważnym czynnikiem przy wyborze powinno być dopasowanie z nazwiskiem. No wybaczcie, ale gdy się ma bardzo polskie nazwisko, a imię dość egzotyczne to brzmi to trochę głupio. Inez Kowalska, Mohamed Wiśniewski. Czujecie to? Jestem też zwolenniczką teorii, że jeśli nazwisko jest długie to imię powinno być krótkie i odwrotnie. Ja, żeby się podpisać muszę zużyć 20 liter. Powiedzmy, że jest to górna ilość znaków do przyjęcia jak dla mnie, choć kręcę nosem. Lula ma znaków 13, Tasior 14.
Nie rób sobie też żartów z dziecięcia. Dajmy na to, że mamy na nazwisko Pietruszka. Wybieramy imię córce Natalia. Natalia Pietruszka, brzmi całkiem, całkiem prawda? Jednak zdarza się, że na Natalię, mówi się zdrobniale Natka. Natka Pietruszki, o przepraszam Natka Pietruszka.


10 października 2013

Zouza-mode on.

Dotarła do mnie przesyłka z Home Broker. Wiecie, wspominałam o tym konkursie w poście o lajkach. Nie ukrywam, że przesyłka wywołała u mnie uśmiech na twarzy. Uśmiech nie spowodowany zawartością, choć... W zasadzie to tak, zawartością. Zdjęć nie będę wklejać, bo na prawdę nie ma czego. Torba materiałowa, smycz i dwa długopisy. Już wiecie skąd ten uśmiech? Taaak, ja jako zawistna krowa i zołza cieszę się, że panna od hipnotyzującego obłoku zadała sobie za pewne wiele trudu, by dostać takie nic. 

Wyłączam zouza-mode

I lecę zrobić małżowi obiadek. ^_^

08 października 2013

Nawilża, ale nie nawilża

Dotarła do mnie paczuszka, nagroda z rozdania u Mariski. Dzię-ku-ję!
Radocha jest tym większa, że sama mogłam wybrać kosmetyki, które chciałabym dostać. To moje pierwsze spotkanie z Quiz Cosmetics, nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. Zdecydowałam się więc wybrać produkty, których używam najczęściej, plus coś, o czym zapominam będąc w drogerii. 
  • podkład Beauty Finish Cherie make-up z wiatminami
  • Eyeliner 
  • Nail care expert

Korzystając z okazji, chciałabym wprowadzić regularne posty kosmetyczne. Wszystkie znajdą się w dziale PRZETESTOWANE

Pierwszy wpis tej serii będzie o podkładzie. 
 _______________________________________________________________________________

 podkład Beauty Finish Cherie make-up z wiatminami 

Opis od producenta:
Make-up o ultralekkiej konsystencji zapewnia skórze doskonałe krycie wszelkich niedoskonałości cery z zachowaniem naturalnego, świeżego wyglądu. Doskonale wygładza, napina skórę oraz intensywnie ją nawilża. Zawiera kompleks witamin. Odpowiedni do każdego typu skóry.

Etykietka dla zainteresowanych:

Cena: Ciężko jest znaleźć dokładną cenę, na stronie producenta nie ma takiej informacji. Z tego co udało mi się wygrzebać w sieci jest coś pomiędzy 10/20 zł za 35 ml. 
Zapach: Przyjemny, przywodzi na myśl zapach kremu. Nie czuć od niego żadnej chemii, nie drażni nosa.
Konsystencja: Gęsta. 


Opinia:
Odcień, który wybrałam ze strony był strzałem w dziesiątkę i choć wybrałam najjaśniejszy odcień to paleta barw jest zdecydowanie nastawiona na użytkowniczki o ciemniejszej karnacji. Jeżeli masz porcelanową cerę nie sięgaj po ten produkt. Gęsta konsystencja, to nie jest coś co lubię, wolę lekkie podkłady. Ten mimo swojej gęstości dał się dobrze rozprowadzić. Podkład kryje całkiem nieźle, ale nie wszystko. Niestety nie widzę tego nawilżenia o którym wspomina producent, już w parę chwil po nałożeniu moje czoło wyschło na wiór, a policzki mają się jak zwykle. Dla sprostowania, jestem posiadaczką mieszanej cery.
Opakowanie w moich oczach też pozostawia wiele do życzenia... Musiałam się trochę namachać by wydobyć podkład z tubki. Nie czuć podkładu w środku, nie widać ile go tam zostało. Zakrętka nie wygodna, przy zamykaniu uszczypnęłam się w rękę i pewnie nie jeden raz tak by było. Plusem jest to, że nie ślizga się w ręce.

Czy nabyłabym znowu?
Raczej nie. Zbyt duża nijakość tego produktu nie zachęca. I to czoło... Walczę z odbudowanie odpowiedniego nawilżenia twarzy, a ten kosmetyk nie dopomógł. Chyba nic nie jest w stanie mi zastąpić moich dwóch podkładów, których używam naprzemiennie. A o nich innym razem. ;)

Miałyście ten podkład? Co sądzicie o kosmetykach z Quiz Cosmetics?

U mnie na pazurach już utwardzacz z QC. Recenzja za jakiś czas. Cya! ;)

07 października 2013

Fasolowy progres

Już czuję się jak działkowiec. Załapałam bakcyla i teraz to tylko działki z daczą mi brakuje.
Fasolka rośnie. Zaskakuje nas każdego dnia. Na przykład dziś rano ledwo jeden listek wyglądał poza słoik, a popołudniu wszystkie wychyliły się już poza. Nadążyć się za nimi nie da. Amatorsko kawał sznurka pociągnęłam do góry i czekamy, aż zacznie się piąć.
Żeby nie być gołosłownym, co jakiś czas robiłam fotki, tej jakże przystojnej roślince.



 

 

06 października 2013

Sąd rodzinny

W O K A N D A
spraw wyznaczonych w Naszym Domu

Lula i Tasior.
Na dzień 6 października 2013
Przewodniczący: pani Akashiya Viv
Sędziowie Naszego Domu: pan S.
Protokolant: pani Akashiya Viv
Pokrzywdzeni: Klocki
Świadkowie: Lula, Tasior
Podejrzani: Akashiya Viv, S., Lula, Tasior

Opis sprawy:
Dnia 6 października 2013 roku, nijaka Akashiya Viv przy codziennej czynności jaką jest sprzątanie zabawek natknęła się na poszkodowane Klocki. Klocki zostały brutalnie zaatakowane i pomazane przez nieznanego sprawcę. Jest to brutalny atak ze strony sprawcy, w rodzinnym domu oskarżonych nie toleruje się tego typu zachowań. Podejrzani są wszyscy z wyżej już wymienionych.

Alibi:
Akashiya Viv twierdzi, że podczas masakry znajdowała się w kuchni i przygotowywała posiłek dla swoich najbliższych. 
S. twierdzi, że podczas tego niegodnego czynu przeglądał strony internetowe w poszukiwaniu godnego auta, alibi to miałaby potwierdzić historia w przeglądarce internetowej.
Tasior twierdzi, że to nie on, że się bawił autami. W miejscu zdarzenia była Lula.
Lula twierdzi, że to nie ona, bawiła się innymi klockami. W pokoju był Tasior.

Przeprowadzono dochodzenie. Porównano ślady i odkryto narzędzie zbrodni - zieloną kredkę świecową. Nikt do winy się przyznaje. Podejrzani, przedyskutowali sprawę między sobą. Uzgodnili, że nikt nie będzie zły, ani nikt nie będzie krzyczał. Jednak winny powinien zawsze mówić prawdę, wszyscy powinni mówić prawdę. Nic się strasznego nie stało, ale bez orzeczenia o winie, Akashiya Viv nie może umyć klocków. 
Przełom w śledztwie! Lula przyznaje się do winy. 
Wszyscy są zadowoleni. Sędzia S. postanawia wynagrodzić za mówienie prawdy Lulę ciastkiem. Tasior i Akashiya również dostają ciastko za swoje poświęcenie dla sprawy oraz prawdomówność. 
Klocki wybaczają sprawcy i po aferze.

To dla wszystkich powinna być dobra lekcja na przyszłość.

02 października 2013

Jak zasadzić fasolkę???

Witajcie!
Pamiętacie moje słoiki obklejone korkiem? Link dla przypomnienia. ;) Dziś przyszedł czas na wykorzystanie tego zaklejonego do połowy. Zasadziliśmy fasolki i czekamy na efekty.
Propozycja dobra dla małych dzieci, bo uczy ich poniekąd odpowiedzialności, pokazuje dzieciom schemat działania przyrody od ziarenka i ogólnie sprawia radość.
Instruktaż dla starszych, bo podobno jest to jedno z zadań na przyrodzie w szkole - podobno, bo ja takiego nie miałam.

Lula nie za bardzo miała chęć wstawać dziś rano (no masz Ci los, wdała się w matkię), ale wyrwała spod kołdry jak poparzona, gdy zapytałam kto w takim razie podleje jej fasolkę... ;)

Krok pierwszy
Bierzemy dwójkę dzieci i idziemy do sklepu. Zakupujemy odpowiednią ilość fasoli. U nas była tylko paczkowana, więc odpowiednia ilość wyniosła pół kilo. Otwieramy paczkę, wyciągamy fasolkę/fasolki. Możemy wykorzystać wszystkie albo jedną. Kto lubi może sobie z reszty sporządzić zupę fasolową lub fasolkę po bretońsku. Kto nie lubi, może oddać teściowej - jak ja. Aha, w tym kroku dzieci nie są konieczne. Nie porywamy potomków sąsiadów, można krok wykonać bez dzieci. Serio.

Krok drugi
Fasolki układamy na bandażu/gazie i wkładamy do słoiczka. W słoiczku musi być woda. Ale uwaga!
Fasolka nie ma być zanurzona w wodzie, a jedynie gaza na której się znajduje powinna z tego słoika łapać wilgoć. Woda paruje, trzeba ją co jakiś czas dolewać. Po jakichś 2-3 dniach fasolka puszcza korzeń, który dąży do wody. Dlatego dobrze wybrać gazę z dużymi oczkami, co by korzonka przy przekładaniu nie urwać. Na zdjęciu po prawej widać jak nasza fasolka przebija skórkę. I jak mniej więcej powinien wyglądać układ fasolka-gaza-woda. Dobrze by było, by nasza roślinka stała w słonecznym miejscu.

Krok trzeci
W tym kroku wykorzystywanie dzieci jest również nie konieczne. Nawet słoik jest niekonieczny, może być doniczka. Słoik wydaje się lepszą alternatywą, robi nam się mini szklarnia. A więc bierzemy słoik/doniczkę/butelkę (o szklana butelka też mogłaby wyglądać fajnie) lub coś i wsypujemy ziemię. Ja wysypałam odrobinę ziemi na gazetę i poprosiłam dzieci by łyżkami przesypały ją do słoja. Dlaczego łyżkami? A no dlatego, że jakby zaczęły robić to rękami to bym zamiast kuchni miała teraz ogród, jest to czystsza wersja. Poza tym wyrabia manualność. Szło im całkiem sprawnie.

Krok czwarty
Fasolkę z korzonkiem wkładamy do słoika. Cały czas dbamy o to by stała w słonecznym miejscu. Cały czas zapewniamy jej wilgoć. Lula kilka razy dziennie bierze psikacz i spryskuje swoje fasolki wodą. Unikamy efektu błota. Zdjęcia po lewej były robione wczoraj wieczorem. Dumnie słoik stoi na parapecie u dzieci w pokoju. Dziś białej łupinki już prawie nie ma, a i w środku pojawił się zielony zalążek. Jak urośnie na pewno się pochwalę. Wtedy też będzie wymyślić coś, po czym fasola będzie się wspinać. 

01 października 2013

don't give up



Jesień. Czas kiedy mimo iż nie chorujemy na depresję i tak wpędzamy się w melancholijny nastrój. Bo deszcz. Bo wstajemy i słońca nie widać. Bo wiatr. Bo szaruga za oknem. Ostatnie wydarzenia mojego, naszego życia też nie pomagają. Wrzesień był ciężkim miesiącem pod względem finansowym: opłaty przedszkolne, opłaty za moją szkołę, S. szkołę, dodatkowe wydatki - sami wiecie jak to jest. Na domiar złego auto do kasacji, ciężki temat. Zgubiłam pierścionek zaręczynowy, nie wiem jak to się stało... A jeszcze ta historia z sąsiadem, co w wiadomości publicznej z okna wyskoczył. Młody chłopak z fantastycznymi perspektywami na życie. Nie do przeskoczenia dla mnie, nie pojmuję...
Siadam przy kawie i rozmyślam. Nie dobrze jest siedzieć samemu, lepiej czymś się zająć. Mimo wszystko ciągle się myśli. 
Życie jest kruche i krótkie. Większą część dnia spędza się w pracy, szczęście jeśli z ludźmi, których się lubi. Jeśli nie... Jest ciężko. Dojazdy, zakupy, czynności codzienne, gotowanie, pranie, utrzymanie porządku... I okazuje się, że czas jaki możemy sobie w rodzinie poświęcić to 2-3 godziny dziennie, a i to nie zawsze. Tak cenny czas, a jak często nie wykorzystujemy go dobrze? Bo na takie użytkowanie nie mamy już sił. Gnamy do przodu. Życie wywiera na nas pęd. Inwestujemy w siebie. Walczymy o lepsze jutro. Jutro nasze i naszych potomków, by mieli lepszy start w życie niż my mieliśmy. 
Chcemy mieć wszystko, żyć na godnej stopie. Oczywiste, że czas który sobie poświęcamy jest najcenniejszy. Reszta to dodatki, ale takie bez których ciężko być szczęśliwym. Można, ale ciężko... I błędne koło się zamyka. 
____________________________________________________________________________

Daj sobie szansę na drobną przyjemność.
Weź udział w moim rozdaniu.
Daj mi szansę na drobną przyjemność, szansę na obdarowanie Ciebie.


rozdanie
kliknij w obrazek
____________________________________________________________________________

Wiem, że po deszczu zawsze wychodzi słońce. Będzie dobrze. Wszystko jakoś się ułoży, oby tylko po naszej myśli. Mamy dla kogo walczyć. Mamy czym się cieszyć. Mamy dla kogo żyć. Mamy to co najważniejsze, mamy siebie. 

27 września 2013

Like, like, like

Źródło: http://econsciousconsulting.wordpress.com/2012/01/11/i-like-you-like-everybody-see-like/
Kiedyś, gdy czytałam artykuły o tym, że ktoś kupił lajki na allegro by wygrać konkurs fb, albo by namawiał obcych ludzi do głosowania na siebie miałam mieszane uczucia. Z jednej strony -takie czasy. Z drugiej -postępowanie nie fair, czy też nie fert jak to mówią moje potworki.
Zacznę od początku. Dwa dni temu przeglądam aktualności na facebooku i widzę, że znajoma skomentowała jakiś konkurs. Stwierdziłam, że jej wymysł jest beznadziejny i się z nią podrażnię pisząc jakąś głupotkę. Napisałam, zatwierdziłam... Po kilku odpowiedziach i kliknięciach lubię to zorientowałam się, że teraz też biorę udział w konkursie. ^_^'
Nie powiem, sprawiło mi nie małą radość, że ludziom spodobało się to co wymyśliłam. Jedynymi znajomymi, którzy kliknęli, że to lubią, była właśnie owa koleżanka i mój luby. Szok. W między czasie pojawiła się informacja, że jestem na prowadzeniu. Za mną dwóch panów...
Pierwsze miejsce zajęła jednak Pani, która w ciągu godziny, może mniej, zebrała 54 lajki. Zaczęłam rozumieć, dlaczego  kupowanie lajków i innych może być aż tak drażniące dla ludzi biorących udział w różnych przedsięwzięciach. Większych przedsięwzięciach. Dla tych, których może być to spełnienie marzeń, a których nie stać na to by umożliwić dziecku spotkanie ze znanym piłkarzem. (Tak, tak pieję do tej afery co dzieci miały się spotkać z piłkarzami, ale się nie spotkały, bo rodzice innych dzieci kupili na allegro polubienia, a te dzieci i tak się nie spotkały, bo mecz odwołany~czy coś takiego.) Moje samozadowolenie spadło. O tak niziutko, do metra 75 cm, znaczy się na normalny poziom. Bo przez to wszystko mi w między czasie wzrosło.
Uważam, że najwłaściwsze jest pozostawanie w zgodzie z własnym sumieniem. Fajnie, gdy można spełnić kilkoma kliknięciami marzenie znajomego, jego rodziny itd. Cała Ona (można kliknąć, można) zapytała czy nie polubiła bym jej zdjęcia. Jest świetne! Jest na prawdę robiące wrażenie. (Swoją drogą gratuluję, przeszłaś dalej!) Jednak nie jestem pewna czy polubiłabym, jakby było kiepskie, nie zjadłyśmy razem przysłowiowej beczki soli, prawda? Pewnie to byłby argument przechylający szalę.

Moglibyście powiedzieć, że z zazdrości żal mi dupę ściska or something else. Nie, nie. Zajęłam drugie miejsce i dostanę pewnie tę samą nagrodę. Tylko zastanawiam się, czy dla jakiejś smyczy, albo innego badziewia (nie mam pojęcia co to będzie) warto zadać sobie tyle zachodu. A tak naprawdę, to uważam, że to co wymyśliła jest na prawdę słabe, a ja jestem całkiem dowcipna, o. ;P Mogę sobie pogadać, to mój blog w końcu. ;P




Coś się skupić ostatnio nie umiem, czy moje teksty są bardziej chaotyczne niż zwykle?

26 września 2013

Korek, fasola i kawa z biedronki

Ha haha haha! (złowieszczy śmiech)
Teraz Was zakorkuję!

A tak poważnie, znalazłam kolejne zastosowanie dla korka. Od jakiegoś czasu zbierałam słoiczki po biedronkowej kawie, które są super proporcjonalne. Uzbierałam kolekcję aż dwóch! Trzeci jest w trakcie wypijania, więc spoko loko. Wiedziałam, że na coś się przydadzą.
W jednym zamieszkało kakao. W drugim zamieszka nasionko. Póki co czekamy, aż nasionko puści pędy, wtedy do słoja wsadzimy ziemię i zasadzimy fasolkę. Będzie to mini szklarnia Luli.




25 września 2013

Ruda lisiczko wybacz mi

Jestem zbulwersowana.

Człowiek chciałby mieć wszystko kompatybilne. Tym bardziej jak mu małż zachwala swoje...
Zobacz, zobacz mówi. Kalendarz, organizer, mail, sekretarka, galeria, wszystko pod jednym kliknięciem mówi. Wszystko mam, o tu, pod ręką mówi. Jak jeden usługodawca daje tyle możliwości to trzeba korzystać, a nie w bawić się w półśrodki mówi. Kompatybilność! Kompatybilność z laptopoem, komputerem w pracy, sprytnym telefonem i z komputerem w domu mówi...

A ja co? A ja skuszona perspektywami, zwabiona niczym ćma do światła, przystałam na to. Zaspokojenie prymitywnych żądz... Zrezygnowałam ze swojej ulubionej rudej lisiczki, na rzecz tego to tu Chroma.

Problemy z poprawnym wyświetlaniem komentarzy na blogu - wina chroma.
Problemy z poprawnym wyświetlaniem g+ - wina chroma.
Problemy z odczytywaniem niektórych maili - wina chroma.
I tak dalej, i tak dalej...

To kara. To kara, za zdradę. Poczekam jeszcze chwilę, wysłałam maila do supportu. Były już dwie aktualizacje od tamtego czasu. Na dzień dzisiejszy nic się nie zmieniło. Chyba wrócę na starego, dobrego i nie zawodnego Firefoxa, bo tak być nie może...

Jeżeli macie podobne problemy, sami sprawdźcie, czy to nie to.
Jeżeli nie odpisuję na jakieś komentarze, to wybaczcie... Być może korzystam z Chroma. -_-

24 września 2013

Biorę udział w konkursie u Makijażowo

Makijażowo organizuje konkurs na makijaż egzotyczny + rozdanie. Ja póki co deklaruję się na udział w rozdaniu, ale kto wie, kto wie... Może makijaż wykonam. :)

Więcej info znajdziecie TU.


Oczywiście tym samym przypominam o moim rozdaniu. Więcej info TU.

23 września 2013

DIY tablica korkowa

Nadarzyła się okazja by wykorzystać troszeczkę moją koleżankę J., która de facto w tym samym czasie wykorzystała troszkę mnie i obie wyszłyśmy zadowolone. Koleżanka J. ma aktualnie remontiren chałupen. A że wszystkie panele ma już położone wyrwałam jej resztki korka i uciekłam do domu. ^_^
Nie, nie. Nie wyszłam na zołzę. Po prostu dbam o środowisko i uprawiam recykling. Dobrze brzmi, co nie? ^_^

Dawno nie było żadnego HandMade'u? To dziś będzie.

Za potrzebą Luli.
(Bo mama coś obieca i głupio powie, to i dotrzymać trzeba, bo głupio potem przed dziecięciem...)

Materiały potrzebne do produkcji:
1. Resztki korka, dużo resztek, dużo nie popękanych resztek.
2. Dwie dechy. (Recykling w pełni, dechy pochodzą z ostatnio powywalanych szaf).
3. Paczka gwoździków.
4. Taśma. To jakaś okleina czy coś. Było w domu. Trochę zabrakło. Się dokupi.
5. Klej zwany Vikol.
6. Młotek.
7. Nożyczki.
8. Gazety.


















Nie chcą się ładnie dopasować te zdjęcia powyżej. Trudno. Rozkładamy gazety, bo będziemy brudzić. Deski sklejamy taśmą, co by nam się nie rozjeżdżały. Wywracamy na drugą stronę i po między wpychamy Vikol. Ja skleiłam i z drugiej strony taśmą, bo było ryzyko, że zepsuję.

Korek naciągamy. Jak najmocniej i przybijamy gwoździkami. Tak na prawdę zalecane jest by wyciąć sobie odpowiedni kawałek korka tak by nie wystawał za brzegi i przykleić go do miękkiej deseczki specjalnym magicznym klejem do korków. Ale ja muszę wszystko po swojemu...

A po mojemu nie wygląda tak źle, prawda? Ale to nie koniec.
...
Oczywiście tak mnie praca pochłonęła, że później nie robiłam zdjęć następnych etapów. I możecie podziwiać lub nie efekt końcowy.

Bez czarnej ramki, bo nie byłoby widać ramki. (Masło maślane)

Koniecznie muszę dokupić tą brązową taśmę... I zmontować uchwyt z tyłu... I na ścianę do pokoju potworów na artystyczne pracki Luli. ^_^

22 września 2013

Ogłoszenie prywatne! Poszukuję...

Trochę prywaty:
Od dziś startuję z pisaniem pracy inżynierskiej. Stąd moja prośba do Was: Jeżeli macie jakieś materiały dotyczące wczesnej edukacji (dzieci przedszkolnych i/lub klas 1-3) ekologicznej prosiłabym o kontakt, najlepiej pod: odgryz.sobie.stope@wp.pl 
Mile widziane pdf, broszury, podesłane artykuły oraz tytuły książek.

Z góry dziękuję. ^_^

Pozdrawiam