me and my family parenting cytatowo handmade kuchenne testy podróże

28 listopada 2013

Przekładaniec, słodkie ciasto

Mam poczucie, że Was zaniedbuję ostatnio. Nie przejmujcie się, nie tylko Was. Dziś dopiero trochę się ogarnęłam, popełniłam trochę porządków w pokoju... Ale i tak dochodzi 21. Doba jest za krótka. Ech...

Na osłodę i otarcie łez w tych złych czasach, gdy u mnie posty już z lekka przykurzone, przepis na ciasto!
Uwaga! Bardzo słodkie. Bardzo, bardzo. Ciasto na zamówienie teścia. On lubuje się w takich...


Składniki:
300 g herbatników
3 paczki budyniu śmietankowego lub waniliowego
1 l mleka
700 g masy krówkowej (tej z puszki;))
5 łyżek cukru
100 g masła
polewa czekoladowa

Sposób przygotowania:
Dużą blachę do ciasta wykładamy folią aluminiową. Herbatniki namaczamy w mleku i układamy w formie. Przygotowujemy budyń; 3/4 mleka oraz masło zagotowujemy. Resztę mleka, 5 łyżek cukru i budyń w proszku dokładnie mieszamy, następnie dodajemy do gotującego się mleka. Mieszamy do czasu uzyskania masy budyniowej, studzimy. Na ułożone wcześniej herbatniki dajemy połowę masy budyniowej. Na nią układamy kolejną warstwę namoczonych w mleku herbatników, a na herbatniki masę krówkową. I znów herbatniki, i znów budyń. Na samej górze powinny znajdować się herbatniki, które polewamy polewą czekoladową. I do lodówki, najlepiej na całą noc.

I smacznego! :)

20 listopada 2013

W każdej komedii jest coś z dramatu.

Komedia omyłek. Serio. Zapowiada się ciężki miesiąc. Ja to chyba wrzucę na yafud'a...
Poczytajcie...
Mój synek jest naprawdę wyrośniętym dzieckiem. Mimo iż nie widać tego po wzroście, wadze czy sposobie mówienia jest tylko dwulatkiem, i, co by nie mówić, to rozum dwulatka ma. Przez to jak wygląda ludzie podchodzą do niego jak do przedszkolnego starszaka, a nie jak do malucha. Staś ma uraz do lekarzy. Zostało mu to po szpitalu, gdzie przebywaliśmy by wyciąć naczyniaka w zeszłym roku. Nie miłe doświadczenia sprawiły, że wpada w histerię już jak widzi leżankę szpitalną lub człowieka w fartuchu lekarskim. Czasami dziecko jest po prostu za małe by zrozumieć, że to dla jego dobra, a potem okazuje się być to sporym problemem... Tak jak przy zdarzeniach z wczoraj.
W niedzielę byliśmy na urodzinach mojej 9-letniej siostry w sali zabaw. Zabawa trwała w najlepsze, aż Staś wlazł na trampolinę i niefortunnie upadł na stopę. Wrzasku nie było aż takiego, więc pomyślałam, że pewnie zwichnął coś, no i trzeba będzie odczekać te kilka dni w domu za nim wróci do przedszkola ze sprawną w pełni nogą. Paluszkami mógł ruszać, stopa trochę opuchła, ale nie bolała go cała tylko jeden punkt. Dwa dni przeraczkował sobie w domu, opuchlizna trochę zeszła, pojawiły się siniaki. Dla spokoju ducha postanowiliśmy pojechać na pogotowie, niech lekarz stopę obejrzy... Już na miejscu Staś wpadł w panikę. Weszliśmy do gabinetu chirurga, który oczywiście nas nie zawiódł i nie podszedł do nas jak do ludzi, a jak do mięsa. A ten jego tekst, że dziecko chyba w życiu pasa nie widziało... Co najmniej nie na miejscu. Nie będę z burakiem dyskutować, ma obejrzeć stopę i już. Skierował nas na rtg. Poszliśmy, a tam kolejna nawiedzona baba, i znów nie pacjent, nie człowiek, mięso, najgorszy z ochłapów do niej przyszedł... Zrobiła rtg, teraz czekać. Diagnoza: złamanie śródstopia, gips na 4 tygodnie. Ja w nerwach, S. w nerwach, Tasior ciągła histeria. Pani od gipsu, całkiem sympatyczna, powiedziała, że ona sobie ze Stasiem poradzi, że mamy wyjść. Mając w głowie wizję tego co działo się w szpitalu, i że 3 pielęgniarki nie dały rady wenflonu dziecku założyć, pomyślałam tylko ta, jasne... Wyszliśmy. Bo kilku minutach wrzask ustał, ja zdziwiona. Pani otwiera drzwi i zaprasza do środka. Staś obiecał, że nie będzie płakał, to Pani wpuści mamę. Gips założony, my wciąż pełni emocji i przeżyć zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy do domu. W domu posadziliśmy Tasiorka na fotelu, niech sobie chłopczyś odpocznie, my musimy ustalić kto będzie sprawował nad nim opiekę przez ten czas w domu. Sprawa nie taka prosta, by wziąć chorobowe na dziecko. Ja drugi dzień w pracy na umowie zleceniu-chcę walczyć o umowę o pracę, nie mogę odpuścić, bo wiadomo jak wygląda teraz rynek pracy. S. długo by tłumaczyć zawiłość jego sytuacji. Póki co babcia. Idziemy do Stasia, S. patrzy na niego i nagle mówi: która noga go bolała? Szok, niedowierzanie, śmiech przez łzy. Baba zagipsowała mu nie tą nogę co trzeba... To z powrotem do stacji pogotowia. Z powrotem nerwy. Z powrotem drama. Na pretensje S. odpowiedziała tylko to Pan nie zauważył?
fotka: http://www.healthable.org/5-tips-to-help-you-find-the-right-doctor/
Dobrze, że to nie była amputacja. :/
Ktoś miał podobne doświadczenia? Zapraszam do komentowania (dopuszczalne nawet niecenzuralne komentarze...)

18 listopada 2013

Mamo jesteś smutna, bo nie dałem Ci jeszcze buziaka?

Mamo jesteś smutna, bo nie dałem Ci jeszcze buziaka? Staś

Stasiu, lecimy siku? -chyba nie dosłyszał, odwraca się z przejętą miną i mówi- no to leć!

S: Wiecie co to kosmos?
Tasior: Rakieta!
Lula: Gwiazdy!
Viv: Słonko!
S: Dobrze, o ile wy wiecie. A na jakiej planecie mieszkamy?
Tasior: Na Żeliwnej! (mała pomyłka z ulicą ;))


__________________________________________________________________________


Życie dorosłych jest beznadziejne, a doba jest za krótka. Nie możemy robić tego co chcemy, bo mamy inne priorytety. W dwóch słowach - przechodzę kryzys. Po 3 latach poświęcania się dzieciom, rodzinie, przyszedł czas na całkowite odcięcie pępowiny. Fazowo, bo fazowo, ale przyszedł. Najpierw pójście do przedszkola przez potworki, teraz ja wyleguję się po pierwszym dniu w pracy. Dzieci śpią. I choć atmosfera w pracy jest rewelacyjna, to ja wróciłam do domu w parszywym humorze. 
Pracuję w dziale windykacji. Jeszcze nie mam uprawnień jak reszta dziewczyn, na to przyjdzie czas. Jestem powoli wdrażana w system, a już usłyszałam pochwałę, że szybko łapię. ^_^ Póki co wystawiałam monity o zaległych płatnościach, troszkę archiwizowałam zwroty, trochę innej papierologii, no i poznawałam zasady działania programów. Dziewczyny są super, odnoszą się do siebie jak ludzie, co mi się bardzo podoba. 
Więc skąd ten mój zły nastrój... Cały czas myślałam o zwichniętej stópce Stasia. O tym, że nie odbiorę Julki z przedszkola (Staś miał wolne ze względu na stopę, cały dzień przehulał z babcią). Generalnie kłębiły się po mojej głowie myśli, że powinnam być przy dzieciach. Gotowa na wszelkie dolegliwości, bolączki. Że powinnam pracować krócej, w domu, cokolwiek. Na pewno jest to etap przejściowy, jak każdy w życiu, ale póki co walczę sama ze swoimi myślami. Nie jest przecież tak źle... 8 godzin, do 16... Kasa nie mała... A dla mnie 45 minut w drodze powrotnej to za dużo. Może wyolbrzymiam. Jednak co by nie mówić, jestem tylko kobietą, i choć zazwyczaj racjonalnie myślącą, to jeśli chodzi o moich najbliższych reaguję zawsze emocjonalnie. Na to się nic nie poradzi.

Trzeba walczyć. Chcę mieć własny pub, a nie ma mowy o realizacji tego marzenia na kredycie bez wkładu własnego, tacy jesteśmy uparci. ^_^ Poza tym marzeń jest więcej. 

14 listopada 2013

Konkurs rysunkowy dla dzieci

Udało się. Lula narysowała swojego konkursowego Mikołaja.


Polecam zajrzeć na fp Sposoby Na Dzieci, w galerii na pewno szybko się zaczerwieni. :)

A Luli dzieło wygląda tak:

13 listopada 2013

Bulwers-lista

Wiem, ostatnio mało mnie tu. Ale jakaś taka... Źle zorganizowana jestem, troszkę kaszląca, troszkę nosem siąkająca, troszkę zmęczona i rozżalona.

Nie mam nic mądrego do powiedzenia, znaczy się mam, zawsze mam, ale nie chce mi się układać zdań w logiczną całość. O, o, jeszcze leniwa jestem. Ale w piątek w końcu rozmowa kwalifikacyjna, może mnie przyjmą i może wrócę do żywych.

Chciałam stworzyć taką listę rzeczy, które mnie bulwersują, irytują i wkurzają. A więc czytajcie:

1. Szantaże emocjonalne. 
Nie ma nic gorszego niż szantażować mnie fochami. Serio. Nawet jak kogoś bardzo, bardzo, bardzo lubię uważam, że nie jest to na poziomie, taka obraza majestatu. Wybaczcie, ale osoby, na których mi najbardziej zależy to S., Lula i Tasior. Reszta nie jest tak istotna. Może przez chwilę poczuję smutek, gdy ktoś się na mnie obraża, ale generalnie to wszystko mi jedno. Za stara na to jestem.

2. Powtarzanie jednej kwestii, jednej wypowiedzi.
Mam dobry słuch, i serio, wystarczy do mnie raz powiedzieć. Jeżeli nie podejmuję tematu, to najwyraźniej mnie to nie obchodzi. To, że powiesz coś 6 razy z rzędu nie znaczy, że stanie się dla mnie jakimś priorytetem, nadrzędnym celem dysput. Nie-e.

3. Zmuszanie mnie do jakiegoś postępowania z moimi dziećmi, które jest sprzeczne z moimi przekonaniami.
Jak będę potrzebowała rady to po nią przyjdę. Nie można mi rozkazać zrobienia czegoś tak, a tak. Jeżeli uważam, że nie muszą nosić czapek wiosną to ich nosić nie będą, nawet jak cały świat mnie za to miałby ukamienować.

 4. Upieranie się przy swoim, choć się racji nie ma.
Ja jestem dość upartym człowiekiem, ale zazwyczaj spuszczam z tonu, gdy okazuje się, że druga osoba ma rację. Niestety wiele osób brnie w swoje choć gada pierdoły i nie ma w danych tematach zielonego pojęcia. Najgorzej jak ktoś Cię wypytuje o coś, a potem zaczyna pieprzyć farmazony.

5. Wytykanie innym własnych braków. 
O zobacz, ale ona ma krzywe zęby - powiedziała koleżanka, której uśmiech kojarzy się z odsłoniętymi pionowymi żaluzjami. Zanim skrytykujesz, pomyśl o sobie, czy z Tobą wszystko w porządku. Poza tym bezsensowna krytyka jest bezsensu. (Powiedziałam, co wiedziałam).

6. Gdy brak argumentu, pocisk w rodzinę.
Lubię dyskusje, ale dyskusje mądre. Jeżeli w rozmowie ze mną, zaczynasz krytykować moich ukochanym, czuję się jakbym rozmawiała z gimnazjalistą, który nadużywa hasełka "twoja stara", gdy nie wie co powiedzieć.

7. Ściemnianie.
Na co to komu i po co, to ja nie wiem. Jesteśmy dorośli, przynajmniej za takich się mamy. Czy nie lepiej przyznać się w prost, że się zapomniało/nie chciało lub nie ma się na coś ochoty? Nie zmienia to obrazu o nas w żaden sposób, a kłamstwo... Ma krótkie nogi.

8. Zgrywanie entelygenta.
Jak ja nie cierpię, gdy ktoś sra wyżej niż dupę ma. Najczęściej, taka "klasa wyżej" nie ma za grosz kultury. Zgrywa kwiat intelektualny, a słoma z butów wystaje. Człowieku, trochę dystansu, bo jakieś skróty przed nazwiskiem nie robią z Ciebie szlachcica. Zwłaszcza w obecnych czasach.

Na dziś wystarczy, mam nadzieję, że szybko do Was wrócę z czymś ciekawszym. Buźka!


04 listopada 2013

O zagadce z żyrafą.

Wiecie co... Czasem ręce opadają i człowiek ma ochotę drugiemu tak po ludzku strzelić w mordę. Jednakowoż, mnie matce, wypada szanować siebie, więc prać po pyskach nikogo nie będę, bo co gorsza jeszcze połamałabym sobie paznokieć, tak solidnie wymuskany.

Na facebooku ostatnio krąży łańcuszek zagadka. Kto nie widział, o to treść:

Zmieniłam zdjęcie profilowe. Odpowiedziałam na zagadkę źle. Spróbuj wielkiego wyzwania żyrafy! Umowa jest taka, dam ci zagadkę. Zgadniesz możesz zachować profilowe i napisze twoje imię na dole w poście. Nie zgadniesz, zmieniasz profilowe na żyrafę na 3 dni

Oto zagadka: 03:00, dzwonek do drzwi, budzisz się. Nieoczekiwane odwiedzający, to twoi rodzice i są tam na śniadanie. Wszystko co masz to truskawki dżem, miód, wino, chleb i ser. Co jest pierwszą rzeczą, jaką otworzysz? Pamiętaj, odpowiedź piszesz mi na priv, zgadniesz linkuje Cie w poście, nie zgadniesz zmieniasz profilowe na żyrafę. Podejmij wyzwanie ŻYRAFY!

Ja, jako stwór przedziwny lubię wszelkie tego typu zabawy. Urozmaicają trochę życie wirtualne, które po części każdy z nas posiada. Zawsze miałam dużą dozę dystansu do siebie, ba lubię nawet niewybredne żarciki w swoją stronę, nie wbijam za to nikomu noża w plecy. Na zagadkę odpowiedziałam źle. Tak więc i na moim skromnym profilu pojawiło się oblicze żyrafy.
2 osoby odpowiedziały poprawnie. Mnie kusiło ku ich odpowiedzi, jednak wydawała mi się ona zbyt banalna. Banalniejsza od mojej. ;)

Okej, okej, ale co mnie wyprowadziło z równowagi?! Nie cierpię niekonsekwencji. Jestę hejterę niekonsekwencji. Jak się w coś bawić to robić to na 100%. Nie na 20. Nie na 40. A na 100%. Nie cierpię też, gdy mój rozmówca mimo dziwnych podtekstów w moją stronę lub koleżanki (w tym przypadku pozdrawiam Isia!) nie potrafi ich za argumentować i wykręca się ogonem. Na prawdę, jak już się wdaję w dyskusję (zazwyczaj uważam, że szkoda mojego zachodu) to oczekuję, że osoba z którą rozmawiam będzie stała na poziomie. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi, którzy mimo innego zdania, innego obejmowanego przez siebie stanowiska potrafią poprzeć swoje wybory czymś co ma ręce i nogi. Wówczas zawsze można dojść do jakiegoś konsensusu, coś z takiej rozmowy wyciągnąć. Lub też zwrócić honor, gdy nasz argumenty są niczym...

W cale bym nie pisała tego posta. Bo co Was obchodzi moja bulwersacja, jednak frustracja przekroczyła swój limit, a Wy staliście się ofiarą wysłuchiwania moich jęków i pohukiwań. Sorry.

Zarzucono mi, w zasadzie to chyba nam (znów pozdrawiam Isia!), że uczestniczymy w tajnym spisku, gramy nie fair, a ja krewnym i znajomym królika  rozsyłam poprawne odpowiedzi na zagadkę. Co by Ci na durniów nie wyszli i nie wstawiali na profilowe zdjęcia żyrafy. Nie wiem, dlaczego więc taka żem dobra i z siebie debila dałam zrobić. Może moje powołanie to wolontariat w domu wariatów. Nie wiem. Smutno mi, że ktoś zarzuca mi, że gram nie fair "bo, niektóre osoby z góry znają odpowiedź". Każdy, komu synapsy jednak nie nawaliły, rozumie różnicę między grą na serio, a grą dla zabawy. Nikt poprzez wstawienia zdjęcia żyrafki nie wychodzi na debila, raczej podkreśla, że ma do siebie dystans i potrafi przyjąć na swe barki wszelkie następstwa, uzgodnione już wcześniej. To tylko zabawa. To nie zobowiązanie pod hipotekę domu.

Koleżanka A., która mi (nam? Isia? nam? czy mi?) zarzuciła owe nieczyste zagrania, zablokowała mnie na fb. Słusznie jak ktoś mówi coś nie wygodnego, to nie zamknie dzioba sam. Trzeba mu dopomóc. Droga koleżanko A., polecam nosić ze sobą jakiś knebel, bo nie wiem co zrobisz jak mnie na ulicy spotkasz. Koleżanka Isia oberwała rykoszetem jak to zwykle bywa, również dostała od koleżanki A. bana. Od tak po prostu. Bo ją wymieniłam w komentarzu. Bo odpowiedziała poprawnie. Bo jest blĄdynką. Nie wiem. Nikt nie wie. Pewnie nawet sama A. nie wie.

Mi to tam wisi, dynda i powiewa czy mam kogo w znajomych, czy nie mam. Bo jak będę chciała się dowiedzieć co u kogo, to już mam na to swoje sposoby. ;)

Ale! Aleeee... Najciemniej pod latarnią. Większośc z nas widzi u innych swoje wady. Mi się zarzuca grę nie fair, a samemu co się robi?

Tak jest, to właśnie owa A. Ech, niektórzy to z góry znają dobrą odpowiedź...


Swoją drogą, polecam pozytywne żywienie. Majka zna się na rzeczy. :)

03 listopada 2013

Mamo, a Ty miałaś mnie w brzuszku?

Staś: 
-Mamo, a Ty miałaś mnie w brzuszku?
-Tak, Stasiu miałam.
-Mamo, a Ty mnie zjadłaś?! 
-Nie Stasiu, rosłeś sobie u mnie jak fasolka 
-Ja nie jestem roślinką, ja jestem chłopcem!

Przygotowuję się do poważnych rozmów z dziecięciami. Kiedyś powiedziałam sobie, że nie będę im wciskać bajek o bocianach i kapustach. Jednak dosłowne tłumaczenie prawie 3/4 latkom na czym rzecz polega trochę mnie przerasta. Pytania już się pojawiają... Jak wymyślę jak przeprowadzić rozmowę w temacie skąd się biorą dzieci na pewno dam znać. :)