me and my family parenting cytatowo handmade kuchenne testy podróże

20 listopada 2013

W każdej komedii jest coś z dramatu.

Komedia omyłek. Serio. Zapowiada się ciężki miesiąc. Ja to chyba wrzucę na yafud'a...
Poczytajcie...
Mój synek jest naprawdę wyrośniętym dzieckiem. Mimo iż nie widać tego po wzroście, wadze czy sposobie mówienia jest tylko dwulatkiem, i, co by nie mówić, to rozum dwulatka ma. Przez to jak wygląda ludzie podchodzą do niego jak do przedszkolnego starszaka, a nie jak do malucha. Staś ma uraz do lekarzy. Zostało mu to po szpitalu, gdzie przebywaliśmy by wyciąć naczyniaka w zeszłym roku. Nie miłe doświadczenia sprawiły, że wpada w histerię już jak widzi leżankę szpitalną lub człowieka w fartuchu lekarskim. Czasami dziecko jest po prostu za małe by zrozumieć, że to dla jego dobra, a potem okazuje się być to sporym problemem... Tak jak przy zdarzeniach z wczoraj.
W niedzielę byliśmy na urodzinach mojej 9-letniej siostry w sali zabaw. Zabawa trwała w najlepsze, aż Staś wlazł na trampolinę i niefortunnie upadł na stopę. Wrzasku nie było aż takiego, więc pomyślałam, że pewnie zwichnął coś, no i trzeba będzie odczekać te kilka dni w domu za nim wróci do przedszkola ze sprawną w pełni nogą. Paluszkami mógł ruszać, stopa trochę opuchła, ale nie bolała go cała tylko jeden punkt. Dwa dni przeraczkował sobie w domu, opuchlizna trochę zeszła, pojawiły się siniaki. Dla spokoju ducha postanowiliśmy pojechać na pogotowie, niech lekarz stopę obejrzy... Już na miejscu Staś wpadł w panikę. Weszliśmy do gabinetu chirurga, który oczywiście nas nie zawiódł i nie podszedł do nas jak do ludzi, a jak do mięsa. A ten jego tekst, że dziecko chyba w życiu pasa nie widziało... Co najmniej nie na miejscu. Nie będę z burakiem dyskutować, ma obejrzeć stopę i już. Skierował nas na rtg. Poszliśmy, a tam kolejna nawiedzona baba, i znów nie pacjent, nie człowiek, mięso, najgorszy z ochłapów do niej przyszedł... Zrobiła rtg, teraz czekać. Diagnoza: złamanie śródstopia, gips na 4 tygodnie. Ja w nerwach, S. w nerwach, Tasior ciągła histeria. Pani od gipsu, całkiem sympatyczna, powiedziała, że ona sobie ze Stasiem poradzi, że mamy wyjść. Mając w głowie wizję tego co działo się w szpitalu, i że 3 pielęgniarki nie dały rady wenflonu dziecku założyć, pomyślałam tylko ta, jasne... Wyszliśmy. Bo kilku minutach wrzask ustał, ja zdziwiona. Pani otwiera drzwi i zaprasza do środka. Staś obiecał, że nie będzie płakał, to Pani wpuści mamę. Gips założony, my wciąż pełni emocji i przeżyć zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy do domu. W domu posadziliśmy Tasiorka na fotelu, niech sobie chłopczyś odpocznie, my musimy ustalić kto będzie sprawował nad nim opiekę przez ten czas w domu. Sprawa nie taka prosta, by wziąć chorobowe na dziecko. Ja drugi dzień w pracy na umowie zleceniu-chcę walczyć o umowę o pracę, nie mogę odpuścić, bo wiadomo jak wygląda teraz rynek pracy. S. długo by tłumaczyć zawiłość jego sytuacji. Póki co babcia. Idziemy do Stasia, S. patrzy na niego i nagle mówi: która noga go bolała? Szok, niedowierzanie, śmiech przez łzy. Baba zagipsowała mu nie tą nogę co trzeba... To z powrotem do stacji pogotowia. Z powrotem nerwy. Z powrotem drama. Na pretensje S. odpowiedziała tylko to Pan nie zauważył?
fotka: http://www.healthable.org/5-tips-to-help-you-find-the-right-doctor/
Dobrze, że to nie była amputacja. :/
Ktoś miał podobne doświadczenia? Zapraszam do komentowania (dopuszczalne nawet niecenzuralne komentarze...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każdy komentarz dziękuję!