me and my family parenting cytatowo handmade kuchenne testy podróże

18 grudnia 2013

zrób coś miłego, odwiedź sąsiada swego

Sklepy bombardują nas świątecznym marketingiem przynajmniej od listopada, w radio z każdym dniem coraz więcej świątecznych piosenek (którymi już rzygam), ulice i sklepowe witryny poozdabiane świątecznymi bibelotami. Na każdym rogu znajduje się coś co przypomina nam o Świętach. A Święta, to ten miły, radosny czas, który spędzamy z rodzinom... No dobra, w tym temacie, każdy czeka na coś innego; na wymarzony odpoczynek, na rozpakowanie prezentów, na pastorałkowe piwko... Można by wymieniać i wymieniać.
Święta, święta... Czas radości, życzliwości, pojednania i miłosierdzia. Przynajmniej mi to kiedyś wpojono, kiedy oporna na wpajanie wartości wyższych nie byłam. Nie było ważne jakie to święta, prezenty, ważne było by móc nieść radość innym. Mam nadzieję, że wpoję to i moim dzieciom, że mały gest może znaczyć więcej niż wszystkie materialne dary. Jako dzieciak chodziłam do osób, które wiedziałam, że są samotne i zanosiłam im ciasto. Słyszałam wiele historii, wiele żalu w ich głosach, wiele smutku w oczach, ale i widziałam radość, że ktoś ich odwiedził w tak szczególny czas i przyniósł kilka kawałków ciasta. Zawsze chcieli jeść je w towarzystwie. Nie wiem skąd ta potrzeba dzielenia się z osobami w gorszej sytuacji, nam się też w domu nigdy nie przelewało. Jakoś to było. A może mnie najbardziej cieszył czyjś uśmiech...
W każdym razie, ostatnio wracając z pracy nie zdążyłam na autobus. Jechałam więc czym się da i jak się da. W pewnym momencie przeszłam kawałek w dół ulicą, a przede mną szedł chłopak. Ubrany w miarę dobrze. Zaczepiał prawie każdego, coś pokazywał i próbował wcisnąć ulotkę z Lidla. Wszyscy spuszczali wzrok, uciekali, machali przecząco głową. W pewnym momencie zrównaliśmy się, chyba na przejściu. Mym oczom ukazała się plakietka. Jest głuchoniemy zbiera na jedzenie i coś tam na Święta. Spojrzałam na niego, jakiś taki nie wiele starszy ode mnie. Zazwyczaj nie reaguję na prośby o gotówkę, ale w ten czas, byłam tak zmarkotniała sprawami Tasiorkowymi, że pomyślałam, że nawet jeśli cała ta szopka to ściema to mam nadzieję, że jak pójdzie na piwo za to, to wypije zdrowie moje i mojej rodziny. Dałam te kilka złotych. Uśmiechnął się i poszedł dalej szukać wsparcia. Pomyślałam, że to smutne, że tak niewiele osób jest wstanie pomóc. Nie wiem czy ze względu na faktyczny brak środków, na ogólną znieczulicę, czy na co. Chyba nie nam oceniać każdego... Zawsze wydawało mi się, że trzeba być na prawdę w mega ciężkiej sytuacji, aby pójść na żebry. Ludzie zazwyczaj jakoś dają radę, a to już ostateczność... Ja wiem, że są różne przypadki, ale...

Kto z Was ma zamiar odwiedzić sąsiada z ciastem, barszczem? Na prawdę warto.

17 grudnia 2013

koszmary, koszmary, koszmarów cztery pary

Przebojów część dalsza. Mówiłam ostatnio, że nieszczęścia chodzą parami? BeZeDURA. Chodzą chordami. Tasior ma niesamowitego pecha jeśli chodzi o sprawy zdrowotno-eNeFZetowskie. To co opisywałam tu na temat gipsu, to był tylko początek komedii omyłek.

Rano zdenerwowała mnie mama S. Zamiast ułatwić mi życie, w zasadzie tylko je utrudniła. Ktoś musiał nawalić, bo za pięknie się zapowiadało. Tasior jednak zgodnie z planem dotarł do cioci Isi, gdzie mam nadzieję nie wyżarł jej całej lodówki i nie zdemolował całego mieszkania. Co by jednak miało iść zgodnie z planem, a co nie, cały dzień pocieszał mnie fakt, że jutro S. i mój syneczek pojadą na ściąganie gipsu. Pocieszał do czasu.
Pewna "przemiła" pani z rejestracji zaproponowała nam ustawienie się w kolejkę do chirurga, termin: LUTY! Inny chirurg właśnie jutro idzie na urlop. Na pogotowiu, jak ustaliliśmy w sobotę gipsu nie ściągają. Gdzieś chirurg by był, ale trzylatkom on nie ściąga... Jedna przychodnia telefonów nie odbierała cały dzień, w drugiej się słyszało, że od gipsu na nodze to nie chirurg, a ortopeda. Od Annasza do Kajfasza... Obdzwoniliśmy całą Gdynię, na oku mając już przychodnie w Rumi i Sopocie. Nic. Nikt. Gips Ci założą i owszem, ale ściągnąć nie ma komu. Ustaw się w kolejkę i czekaj... Sama bym mu ściągnęła, ale jaką będę miała pewność, że nóżka zrosła się prawidłowo?
Już miałam wizję wyrywania skalpela z zapracowanych chirurgicznych łap, i wbijania go w zapracowane chirurgiczne oko. Mrr...
Godzina 15, ja zrezygnowana. Co za kraj. Co za lekarze. Żeby nawet prywatnie nie było komu tego zrobić? I co ja mam z tym biednym dziecięciem począć. Cała rodzina zaangażowana i nic, bez efektu. Bez rady.

Ale udało się matka S. postanowiła odpokutować swoją poranną niemoc, poszła do przychodni w centrum, oczywiście recepcjonistki chciały ją zbyć. Ta, nieugięta prawie zza okienka wyrwała im kajet, i sama się wpisała. Nie dosłownie, aczkolwiek zrobiła aferę ze swoją sanepidowską gracją i mamy co mamy.

Trzymajmy kciuki za Stasia. :)

15 grudnia 2013

To tylko pewnego rodzaju przykrość nie być kochanym. Prawdziwym nieszczęściem jest - nie kochać.

Źródło: własne.
Ja, Julka i Staś na pasowaniu na przedszkolaczka.
Nieszczęścia chodzą parami. O ile nie w większych grupach.
Znów mój instynkt macierzyński obrywa kablem od prodiża i mówi, że powinnam rzucić pracę w cholerę i być w domu. Tasior ma złamane śródstopie, o czym już pisałam. Próbowaliśmy mu w sobotę ściągnąć gips, ale na pogotowiu tego nie zrobią. Bo nie. Założyć potrafią, ale na ściągnie nie mają uprawnień czy czegoś. Dziękujemy Czarusiowi, za poświęcony nam czas. Nie mamy auta, w takim przypadku to jak strzał w kolano. Okazuje się, że zakup auta jest jednak większą potrzebą niż własne m, czy ślub. Poza tym... Stasiowi biednemu oczy ropieją. W szpitalu pani na recepcji rozłożyła ręce w geście bezradności, bo w tak krótkim czasie to oni nie są w stanie nic stwierdzić o ile to nie uraz/nie swędzą/jest katar... W tygodniu nasze dziecię jest podrzucane komu się da. Ja wolnego wziąć nie mogę, wciąż jestem na umowie o pracę, a to dopiero tak na prawdę pierwszy miesiąc pracy, jak pokażę, że co chwila muszę być z dzieckiem to kto mnie zatrudni? S. walczy o premię, by żyło się lepiej. A więc biedne dziecię a to z babcią, ciocią, drugą ciocią i 15-letnim wujkiem. Sumienie zżera mnie od środka. Nie wiem co robić. Trzeba walczyć o lepszą przyszłość, wieeeelkim kosztem. Jeszcze jakby tego było mało, S. we wtorek idzie na 24h do pracy. Teoretycznie powinnam się rozstroić i być na raz w pracy, w domu i Lulę odprowadzić do przedszkola. W praktyce mam nadzieję, że babcia i ciocia Isia nie nawalą i pomogą. (Niet, to nie żaden zarzut, różne są przypadki losowe.)
Grudzień okazuje się być przepaskudnym miesiącem, co roku. Oby do gwiazdki, miny dzieciaków przy otwieraniu prezentów będą lekarstwem na mą tak bardzo chorą duszę. Od stycznia zaciskamy pasa, co by to auto było, choćby miało stać pod blokiem. Bo to się po prostu nie da. Prosić znajomych o pomoc... Nie dość, że głupio, to jeszcze kto czas znajduje w tym i tak zabieganym świecie...


Co do gwiazdki. Moja niunia przesłodziutka jest przesłodziutka. :D Okazuje się, że ona świetnie zdaje sobie sprawę z tego, kto ma jakie potrzeby. Byłyśmy dziś na mini zakupach, dokupowałyśmy prezenty, dla kogo nie mamy. Oczywiście to i tak nie komplet. Pytam
-Julka, jak myślisz co tacie na prezent?
Usłyszałam, że płyty, telefon i duży samochód. Duży w sensie do jeżdżenia. Kochana malutka. 
Uśmiałam się w momencie, gdy przed naszymi oczami ukazała się tablica, duża na kredę, w pięknej białej obwódce.
Łaaa mama, jaki wielki telefon. :D

A już w tym tygodniu: recenzja na szampon z mocznikiem. (Mam nadzieję)


09 grudnia 2013

tyryryry

Korzystając z okazji, że Tasior drzemie, a mi wypadło niespodziewane wolne jako, że nie miał kto nad nim pieczy sprawować dziś, wpadam do Was. :)

Jest progres. Kryzys rozłąkowy mi po malutku mija. Ja wiem, że dzieci do przedszkola chodzą do września, a ja do pracy od 3 tygodni, ale te dwie godziny więcej, bez nich, mi robiły. Zaczynam dostrzegać, że to co się dzieje jest nieuchronne, nie zatrzymam ich dla siebie. Jest kolejna sprawa. Jestem ja i jest rodzina. Jestem dla rodziny, ale jestem też dla siebie. Hah, niesamowite odkrycie, co? Jednak poświęcając 3 lata życia w dopinanie wszystkiego często nie było czasu dla siebie. Wszystko dawało radość, ale brakował w tym mojej suwerenności. Teraz widzę, że świat beze mnie przez chwilę, się nie skończy. Że S. sobie świetnie daje radę. Że Julka i Staś potrafią zadbać o siebie. I że te dwie godziny są dla nich nieodczuwalne.

Jest dobrze. Praca mi się podoba. Towarzystwo mam wyśmienite.

Tylko te wieczory... Albo jestem gdzieś offline, albo walczę z uczelnianymi sprawkami. Musicie mi wybaczyć, nie czujcie się porzuceni, pamiętam o Was, choć mnie tak mało ostatnio...