Czegoś takiego mi było trzeba. Idąc za wpisem u Kici, postanowiłam wziąć udział w dzikim wyzwaniu u Orlicy.
Cytując autorkę wyzwania:
"Reguły są proste :)
Raz w tygodniu zamieszczasz na swoim blogu makijaż albo manicure
inspirowany dzikim zwierzęciem, którego dany tydzień dotyczy. Po kolei
są to tygrys, kameleon, papuga, flaming, żaba, wąż, chrabąszcz i motyl.
Interpretacja oczywiście dowolna, wiem, że macie całą masę kreatywności
:)"
Zainteresował mnie wpis na facebooku Long red thread na temat aplikacji na koszulkach. Zajrzałam i na stronę autorki pomysłu, Minchanka. Nie znam się na cyrylicy, tym bardziej na rosyjskim, mogłabym powiedzieć:
Do you speak Russian? - Da, vodka!
Na szczęście, dla mnie, dobry wujek Gugl jak zwykle służył pomocą, choć i on ma braki jeśli chodzi o tłumaczenie.
Z tego co zrozumiałam: Pani Minchanka (to imię?), albo jakaś jej koleżanka występująca gościnnie proponują bardzo fajny pomysł, na odnowienie koszulki, która została zainfekowana przez nieusuwalną plamę. Pomysł jest w wykonaniu bardzo tani, w zasadzie pewnie każda z nas, ma wszystkie potrzebne artykuły w domu pod ręką.
Czego potrzebujemy?
koszulki (może być poplamiona, ale może być jakaś nówka - wczoraj zakupiłam dla synka z miliard nowych, czarnych koszulek bez nadruków, za 2.99 to co mi szkodziło spróbować sił na jednej)
papieru do pieczenia
kredek świecowych (biedne dzieci, kredki im będą zabierać :()
żelazka
i przede wszystkim pomysłu.
Ja, jak to ja, rzuciłam się od razu na głęboką wodę. Siedzę wieczorem, myślę i myśle... I mam! Jak rosyjski pomysł, to i rosyjska aplikacja, a Tasior bardzo lubi Ну, погоди! Julka zresztą też. :) Wydrukowałam na kartce jedną wersję, odrysowałam na papierze śniadaniowym i wzięłam się za wycinanie. Już przy wycinaniu głowy wilka, odpuściłam sobie pomysł wycinania zająca. Zbyt pracochłonne i szczegółowe jak na pierwszy raz. Zwłaszcza zbyt szczegółowe... Wycięłam, koszulkę ułożyłam na stole, do koszulki wsadziłam ręcznik, co by mi mój nadruk plecami nie wyszedł, szablon przykleiłam z góry i z dołu taśmą klejącą i... Papier do pieczenia powinien być prosty, nie w ruloniku, bo odstaje od koszulki i kredka świecowa dostaje się pod szablon. :( Ja na moją aplikację zużyłam dwie kredki świecowe białą i szarą. Trzeba je zetrzeć na tarce z drobnymi oczkami. Wymieszałam i zaczęłam posypywać szablon. Zabawa przednia. ;P Na to nakładamy kolejną warstwę papieru do pieczenia, tym razem bez wycinanek i prasujemy, tak długo, aż się roztopią resztki po kredce. Podobno jak materiał wchłonie kredkę, to można taką koszulkę prać w pralce do 40 stopni. Nie wiem czy materiał wchłonął kredkę... Jak wypiorę dam znać o efekcie tego prania. ;)
Najpierw to co mi wyszło mi się nie podobało, ale teraz jak patrzę na tak przyzdobioną koszulkę to mi się podoba. Jeszcze po lewej stronie koszulki, pod łapskami wilka zrobię napis czerwoną kredką i będzie nawet, nawet.
No to co? Galeria? :)
Teraz albo aplikacja wchłonęła się bardziej, albo to efekt flesza. Wygląda lepiej niż na ostatnim foto. Jednak dla chcących spróbować swych sił, polecam mniej dokładne tworzenie szablonu, i kredki w innych kolorach.
27 maja 2013
Dzisiejszy post sponsoruje literka R!
A także wyrazy: wampiR, kRew i RabaRbaR.
Już kiedyś o tym pisałam.. O! Tu.
Matka to najmądrzejsza osoba na świecie. Matka swojego dziecka oczywiście, bo inna, a co ona tam wie. Ja robię dobrze, a Ty NA PEWNO robisz źle!
Już wyjaśniam.
Ostatnimi czasy dużo chodzę po forach, portalach i innych tym podobnych, szukam konkretnej rzeczy, dobrej wskazówki, porady, a może i wyjaśnienia całej sytuacji. Szukam czegoś co mi pomoże. Rodzina na mnie zerka spod byka, wymaga czegoś czego nie jestem w stanie zrobić, a opisywać nie będę. I spadają na mnie niczym grom ich naciski. Mojemu dziecku się krzywda dzieje, a mam wrażenie, że największą ofiarą jestem ja. Lub jesteśmy na równi. Nie wiem co robić i ręce w beznadziejnym geście rozkładam. A jak ich nie rozkładam, to używam ich wcierania kremu na vulnus morsum na ciele mojego syna.Ukradkiem, bo kremu ani innych kosmetyków on nie lubi, w końcu mężczyzna, tylko mniejszego wzrostu.
"Mam dość niegrzeczne dziecko. Ma 3 latka i bardzo silną osobowość.
Czasem na placu zabaw próbuje dokuczyć innym dzieciom. Podkreślam
próbuje bo nie spuszczam z niego oka i zaraz reaguje. Zdarzają mu się
jednak ataki histerii czy wymuszeń w miejscach publicznych. [...]
Mój koszmar zaczyna się kiedy trafiam z synem na plac zabaw po południu
kiedy są tam ze swoimi pociechami stęsknione i często nawiedzone mamy.
Wczoraj mój syn obsypał piachem dziecko które nagle wkroczyło na jego
miejsce zabawy w piaskownicy. Oczywiście zaraz zareagowałam zwracając mu
kategorycznie uwagę, kazałam mu przeprosić chłopczyka. Na co jego mama
powiedziała "chodź Kochane nie baw sie z takimi niegrzecznymi dziećmi
znajdę Ci inne do zabawy". A potem dalej oburzona trzepiąc swoje dziecko
z piasku tak mocno że chyba go to bolało - podeszła do mnie i
powiedziała że jej syn miał nawet piasek za koszulką. Po prostu
żałowałam że kazałam synowi go przeprosić. Mogłabym opowiadać o
mnóstwie innych takich sytuacjach. I zrozumieją mnie tu chyba tylko
rodzice zbuntowanych dzieci.
[...] Może ktoś miałby ochotę opisać takie
nietolerancyjne zachowania żeby zmusić choć trochę do myślenia co
poniektórych rodziców?" problemy naszych dzieci - gryzienie
Umieściłam wpis z jednego forum i wątek z portalu dla rodziców przedszkolaków i nauczycieli, gdzie przejawia się wymuszanie poprzez rodziców małych rozbójników, aby rodzice innych, pokrzywdzonych czasem, dzieci byli tolerancyjni na ataki agresorów. I jestem zbulwersowana. Czyż nie ludzkim bezwarunkowym odruchem jest obrona własnej pociechy, która bronić się sama nie do końca potrafi? Wydaje mi się, że ja jestem osobą dość tolerancyjną, rozumiem, że jak jedno dziecko gryzie drugie, to gdzieś musi być przyczyna, którą za wszelką cenę trzeba odnaleźć. Jednak mój mężczyzna, nie daj borze*, jakby zobaczył, że Tasior jest gryziony, to by temu drugiemu zęby powybijał. Nawet nie pytajcie jaki ma wzrok ja zobaczy nowy ślad... Jeszcze żeby to było raz lub dwa. A to jest nagminne. Tasior nie oddaje, bo za bicie, agresywne zachowania od samego początku był karcony. Czasem pociągnie siostrę za rękę, ale tylko wtedy gdy ja ją wołam, a ona nie przychodzi. Tego zachowania nie umiem się u niego wyzbyć. W ten sposób o to nie wiem co robić, a teksty na forach tego typu, że trzeba tolerować agresywne zachowanie mojego syna, bo mu tłumaczę wyprowadzają mnie z równowagi między ciałem, a umysłem i wychodzę z siebie.
Nie wiem czy zrozumiecie co przeżywam, boję się o zdrowie mojego syna, złości mojego lubego i tego, że mój wewnętrzny spokój pójdzie gdzie pieprz rośnie.Jest lekka drama.
________________________________________________________________________________
Ja: Stasiu weź te skarpetki i połóż na pralkę proszę. S: Na pralkę? Nie mogę. (On na pralkę odbiera jako do pralki) Ja: No tam gdzie wczoraj położyłeś waszą pastę do zębów.
Staś bierze podeścik, zanosi do łazienki, wraca po skarpetki, zanosi.
I
słyszę: juuuż.
Myślę po co mu ten podeścik. Poszłam sprawdzić i oto co
ujrzałam. :)
Dzieciaki z każdym dniem są coraz to posłuszniejsze, rosną, dorastają, stają się bardziej samodzielne. Już niedługo będzie czas na odcięcie pępowiny i czas na wyprowadzkę... Do innego pokoju. ;) No niestety, albo i stety, milusińscy niedługo przestaną mieścić się w łóżeczkach i czas na przeniesienie ich do normalnych łóżek.
Więc na lato czeka nas remont. Ja planuję, kombinuję, wymyślam i cudaczę.Miejsce jest ograniczone, głównie przez cztery ściany i oto jaki rozkład mebli wymyśliłam na dzień dzisiejszy.
Rozumiecie ten mój pseudo-projektancki rysunek? Dla mnie jest czytelny, a Wam zaraz wszystko wyjaśnię. W lewym dolnym rogu mamy drzwi, po prawej planuje postawić dwie jednoosobowe sofy typu amerykanka i jakiś delikatny stoliczek między nimi. Na przeciwko takich łóżko-foteli ma znaleźć się szafa. Przy szafie jest okno, pod oknem kropkami zaznaczony jest kaloryfer, który do lewej ściany ciągnie się rurą. Ten dziwny prostokąt z dwoma innymi, ma imitować komodę z szufladami.
Ściany i sufit chciałabym w kolorze niebieskim i piasku. Może z tych odcieni niżej to 23 (zima chmurna) i 10 (lato żonkilowe). Wiadomo na ścianie zawsze inaczej, ale chciałabym mniej więcej celować w coś takiego. Rolety w oknach mamy dla nich granatowe, haha, robić wystrój pokoju pod rolety, to trzeba być mną.
Teraz mała prezentacja mebli, jakie mam na myśli.
Sofa, jedynka typu amerykanka, potrzeba sztuk dwie.
Zdjęcia pochodzą z allegro, szkoda, że strona przeniesiona do archiwum, bo chciałam obejrzeć. :( Właśnie konkretnie o coś takiego mi chodzi. Materac na sprężynach, rozsuwane i ze skrzynią na pościel. Nawet kolor taki by odpowiadał. :)
Komoda z szufladami
Zdjęcie z ceneo. Ten kolor, taka ilość szuflad i dwie szafeczki po boku. A na górze powinno stać akwarium. :D
Szafa
Szafa w typie jak te dwie, ale w kolorze komody.
Stolik i inne
Stolik jakiś się dobierze już na końcu. ;) O, i chciałabym dla nich taki dywanik z ulicami... Ale dodatki to już inna bajka. :)
Jakie są Wasze doświadczenia z urządzaniem pokoju dla dzieci? Co się przydaje, co jest zbyteczne, a co może być fajnym edukacyjnym dodatkiem? Chętnie posłucham Waszych rad i Wszystkich pomysłów.
Buziaczki! ;*
Wracamy z placu zabaw do domu, a tam drogą obok maszeruje dziewczynka w albie, no tak, komunie... Staś patrzy na nią i woła zdziwionym, aczkolwiek pełnym entuzjazmu głosem: -Mamo, widziałem księżniczke!
20. 05. 2013
Z serii: spędzamy dzień u babci Bałaty. Babcia ma tak na prawdę na imię Beata, ale Bałata brzmi bardziej lansersko. ;) Moja mama doskonale wie, że dzieciaki uwielbiają naleśniki, zawsze zrobi ich tonę, a później nie ma komu jeść. Po którymś z kolei zjedzonym naleśniku, babcia pyta Julkę:
-Juleczko, chcesz może jeszcze naleśnika?
Na co Lula odparła:
-Chętnie, ale nie.
Chciałam też dodać do zakładki cytatowo taki mini słowniczek języka moich dzieci, z tłumaczeniem na język polski. ;) Słowniczek będzie obejmował cały okres przekręcania i wymyślania różnych słówek. Z przeszłości też, aby nie uciekło.
SŁOWNICZEK
kamameczka - kanapeczka (Staś, ciągle w użyciu)
mapko - mleczko (Julka)
to nie fert - to nie fair (Julka, później przejął to po niej Staś, ciągle w użyciu)
o mały głos - o mały włos (Julka, ciągle w użyciu)
hapcia - babcia (Julka, ciągle w użyciu)
boiłam się - bałam się (Julka)
cieciup - ketchup (Julka, ciągle w użyciu)
chłypcik/chupcik - element łączący tory o tych samych końcówkach w drewnianej kolejce (Julka, Staś)
Dostałam kolejną nominację do LA. Nie dam rady wytypować 11 kolejnych blogów w tak krótkim okresie, ale zrobię co w mojej mocy. ;D
Zasady
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach
uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o
mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich
rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań
otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11
osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno
nominować bloga, który Cię nominował.
Nie wiem co autorka miała do przekazania. Wydaje mi się, że coś mądrego. Jednak w ogóle jej to nie wyszło.
Po pierwsze - nie rozumiem jak można nie chwalić dziecka. Ja moim dzieciom w kółko powtarzam, że jestem z nich dumna, jak zrobią coś pozytywnego. Bo jestem, nie mam zamiaru tego ukrywać. Nie mam też zamiaru robić tego w sposób, który proponuje autorka publikacji. Moje dzieci nie są w wieku, w którym zaczyna się rozumieć tak długie i złożone zdania. Maluchy potrzebują mocnego impulsu, konkretnego przekazu o prostej treści. Rozumiem, że nie należy ich porównywać z innymi dziećmi, bo każdy z nas jest inny, ma inne zalety i wady, inne talenty. O, przypomniał mi się taki obrazek o naszym szkolnictwie:
Po drugie - Jeśli chodzi o upomnienie/osąd/naganę... W jaki sposób dziecko ma się nauczyć co jest dobre, a co złe? Jeżeli widzę, że jedno robi krzywdę drugiemu to mam stać z założonymi rękami i patrzeć, bo nie powinnam używać zwrotu "nie wolno tak robić"? No proszę Was, litości... Przytaczając propozycję twórczyni "chcę, żebyście bawili się tak, by żadnemu z was nie działa się krzywda bo nie chcę, żebyś bił brata". W sytuacjach kryzysowych używam podobnego sformułowania, ale poprzedzam go zwrotem "nie wolno tak robić". Po czym dopiero tłumaczę dlaczego. Jak w trakcie kłótni między bratem i siostrą zaczęłabym mówić o tym czego ja bym chciała zostałabym lapidarnie mówiąc olana.
Po trzecie - ktoś dobrze skomentował - przyszli potencjalni rodzice są z każdej strony straszeni, nawet, jak ja, czytam tego typu artykuły wychowywanie dzieci zdaje się być sztuką mistyczną, opanowaną tylko przez znachorów. Jest ciężką pracą, ale nie przesadzajmy.Im więcej czasu i poświęcenia włożysz w wychowanie, tym szybciej zauważysz efekty.
Miałam coś jeszcze napisać, ale uciekło...
Podsumowując, przekaz autorki nie jest zbyt czytelny. Zdaje mi się, że metoda NVC, Porozumienie Bez Przemocy, ma do przekazania coś cenniejszego, niż taki dziwny schemat. Chyba, że Pani Monika na rocznym kursie Nonviolent Communication niezbyt uważała.
Moje włosy i skóra głowy przeważnie nie chcą ze mną współpracować. Do ułożenia niesfornych włosów można użyć wspomagaczy. I tu pojawia się problem. Wszelkie lakiery, pianki, woski, żele wywołują u mnie łupież. I co robić? Poddać się? Nie! Walka trwała, aż zakupiłam gumę stylizującą firmy Joanna.
Opis:
Pudełeczko zawiera 100 g niebieskiej gumy. Ja bym powiedziała, że guma ma dość cytrusowy zapach choć nieco chemiczny. Mimo wszystko jest dziwnie przyjemny. Mój S. mówi, że pachnie jak szampon. ;)
Sposób użycia:
Rozprowadzić niewielką ilość gumy na suche lub wilgotne włosy. Palcami modelować pożądany kształt fryzury. Cena:
Około 6 zł za 100 g Moja ocena:
5/5 Moja opinia i sugestie:
Jestem bardzo zadowolona, przede wszystkim nie dostaję po niej łupieżu. Utrwala fryzurę bardzo dobrze. Po całym dniu, włosy trochę opadają, ale zostają w takiej pozycji jakiej sobie życzyłam. Nadmienię, że włosy mam bardzo ciężkie. Nakłada się bardzo łatwo. Ładnie nabłyszcza włosy i ich nie skleja. Włosy nie przetłuszczają się po niej. Ale trzeba pamiętać o wieczornym myciu włosów po użyciu jej. ;)
Julka pobiegła do łazienki umyć rączki, ale kureczek się za mocno odkręcił, woda poleciała gęsto, dziecię się wystraszyło, uciekło. Mamuśka sytuację opanowała, sąsiad z dołu nawet nie zdaje sobie sprawy, że został bohatersko uratowany przed zalaniem. Idę do wystraszonej kruszynki, gdzie Staś już ją pociesza. Tłumaczę, że jak rączki umyć to z mamą, albo z kimś dorosłym, że samemu to lepiej nie, et cetera... Mówię:
-A więc Julka, kogo trzeba zawołać...
Na co Staś:
-Trzeba zawołać siku.
Mój narzeczony () ma oficjalne pozwolenie na to by puknąć mnie w czółeczko, jeśli kiedykolwiek podczas sezonu wpadnę na pomysł by pojechać na spacer do Sopotu. Niech będzie: w sezonie, poza sezonem w dniach spacerowych, w godzinach spacerowych czy to sezon, czy też nie, w ogóle to za każdym razem, gdy to zaproponuję niech mi każe zastanowić się 10 razy.
Nie wiem co ludzi pcha do tego by pojechać tam chociażby na spacer, czym się kierują, jakie mają motywacje. Ja sama nie wiem co mnie podkusiło, chyba sam Lucyfer bądź Lewiatan. A może już zbzikowałam.
O tyle o ile potrafię zrozumieć chęć wybrania się na sopockie molo (orłowskie jest co prawda krótsze, ale widoki ma lepsze), spacer wzdłuż linii plaży, o tyle nie rozumiem co pcha ciemną masę na monciak. Okej trzeba, jakoś dostać się z punktu A do punktu B jak w naszym przypadku i pewnie wielu innych obywateli, jednak jedzenie na "świeżym" powietrzu pod baldachimem w takim miejscu napawa mnie odruchami wymiotnymi. Człowiek przebiera nogami w kierunku auta, z dzieckiem na barana, bo jeszcze tłum by mógł je przypadkowo rozdeptać, staranować i ociera się o ludzi siedzących w knajpkach pałaszujących obiad. Sześcioosobowa rodzina wyglądająca na dość zamożną ledwo mieści się przy stoliku, siedzą jak trusie w jakże ograniczonym ogródku, a tuż za płotkiem stoją Pan Zenek z Panem Marianem w niezbyt odświeżonym stanie, charczą, smarczą i pety jarają...
Wszystko sztuczne i na pokaz, albo tylko sztuczne, albo tylko na pokaz. Pseudo zamożna rodzina (no proszę Was, nie ma lepszych miejsc na obiad?), pseudo bohema, pseudo atrakcje, pseudo place zabaw, wszystko jakieś takie...Pseudo.
Jedyne co było miłe to wyjazd stamtąd i napis Uśmiechnij się, jesteś w Gdyni. To był powód do uśmiechu.
Ach Gdynio, moja kochana, nie sztuczna, nie udawana. <3 Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, a tam nasz dom, gdzie i serce. ;)
Co więcej, okazuję się, że nie znam tak świetnie Gdyni jakbym sobie to wyobrażała, więc jestem szczęśliwa tym bardziej, że tyle eksploracji przede mną. Bez przeludnień. ;)
Dzieci... To nasze małe kopie. Do pewnego momentu ich życia oczywiście.
Wszystkie zachowania, gesty, słowa są odzwierciedleniem tego co widzą u swoich autorytetów. Pierwszymi autorytetami jesteśmy my, rodzice. Później zaczynamy się spotykać z zachowaniami podobnymi do zachowań babć, dziadków, cioć i wujków, choć nie zawsze.
Ja, patrząc na dzisiejszą prawie trzy i pół letnią Kinię widzę swoje mini odbicie w lustrze. Jak się lekko złoszczę zakładam ręce w ten lub ten sposób, aby dać do zrozumienia, że coś, co się dzieje mi się nie podoba (postawa ciała jest ważna dla małego odbiorcy). Kinia robi już tak samo.
Nie zauważyłam jeszcze kopii naszych zachowań u Tasiorka, ale to raczej moje nie wytrawne oko, niż ich brak.
Tak więc zachowania, słownictwo, gesty... To wszystko wynika z tego co dziecko zaobserwuje u rodziców. Nie na podwórku, nie w piaskownicy, nie w telewizorze, czy u sąsiadów.W zasadzie, na takie przyjdzie jeszcze czas.
Ale przychodzi ten czas, gdy maluszki przestają kopiować nasze zachowania. Jest on wtedy, gdy muszą podejmować własne decyzje, gdy rodziców/opiekunów nie ma w pobliżu. Wtedy też najczęściej pojawia się okres buntu młodzieńczego. ;)
Choć majówka się jeszcze nie skończyła. ;) Mogłabym zasypać Was miliardem zdjęć, opowiedzieć tysiące fantastycznych wspomnień, ale musielibyśmy poświęcić na to przynajmniej kilka godzin.
Mój mężczyzna nie szykował się na zbyt wiele. Spodziewał się kilku plastikowych dinozaurów na krzyż, zaniedbanych, poniszczonych po okresie nie sezonowym, spodziewał się ogarniającej wszech-niemocy, brudu i chaosu. A na dodatek drożyzny. Jednak skoro babsko mu marudzi (czytaj ja), to niech jej już będzie.
Pojechaliśmy. Wraz z B. i M. No i oczywiście dziećmi.
Julka liczy żebra ;)
Atrakcje, które zaproponowała nam Łeba, były czymś, czego my, młodzi rodzice małych dzieci szukamy. Nie przesadą będzie jak powiem, że Dinopark jest atrakcją na miarę europejskiego poziomu. Już na samym początku byliśmy wielce zaskoczeni. Nie musieliśmy martwić się o miejsce parkingowe i koszt tego miejsca. Co chociażby w przypadku Zoo w Gdańsku Oliwie przyprawia nas o szewską pasję, dlatego jeździmy autobusem. ;) Było schludnie, ładnie, czysto, estetyczne. Nawet zabranie wózkowego dziecka nie byłoby problemem, gdyż wszędzie da się jechać, a z wózkiem nie trzeba się szarpać.
Witamy się z dinusiem ;)
W cenę biletu (25 zł normalny) wchodzi nie tylko oglądanie makiet, ale także:
małpi gaj
galeria skamielin i minerałów
Wioska Indiańska
galeria bursztynowa
ścieżka edukacyjna
Dino Kino
mini zoo
amatorski połów ryb
plac zabaw
pojazdy Flinstonów
skansen kuźnia
parking
animacje – Dookoła świata ze Spryciulą Zwinniulą.
Dzieciaki były strasznie
rozbawione tym,
że "małpy mają
siusiaki na wierzchu" :D
Nie ze wszystkich atrakcji skorzystaliśmy, bo nie na wszystko mieliśmy możliwości - jak na przykład Dino Kino. Były też atrakcje za które trzeba było dopłacić, jednak ceny nie były zbyt wygórowane. Powiedziałabym wręcz, że niskie. Poza tym brawa dla tego, kto układał plan rozmieszczenia atrakcji. Park jest tak skonstruowany, że dzieciaki nie miały ani chwili na nudę. Trochę dinozaurów, za chwilę przerwa na pojazdy rodem z epoki Kamienia Łupanego, znów trochę dinozaurów, przerwa na hamaki, trochę dinozaurów, połów ryb, trochę dinozaurów, plac zabaw itd. Zdecydowanie polecam wybrać się wszystkim, zarówno dużym i małym, i tym najmniejszym też. Nie żałuję ani chwili tam spędzonej, a dzieciakom podobało się aż tak, że na drugi dzień chcieli tam jechać znowu.
W zasadzie to nawet dziś bawili się w dinozaury.
PS. Musicie mi wybaczyć formatowanie posta, ale nie chce ze mną coś dziś współpracować...
6 lat pełnych radości, szczęścia, chwil lepszych i gorszych.
6 lat wzajemnego wspierania się,
6 lat bez kłótni, a z drobnymi sprzeczkami.
6 lat.
I wszystko wskazuje na to, że potrwa to jeszcze dużo dłużej i całkiem możliwe, że nigdy się nie skończy.
W
naszą 6 rocznicę, mój luby postanowił mi się oświadczyć. A ja... Jak
mogłabym odrzucić tak wspaniałą partię. Sławku Kocham Cię i nigdy nie
przestanę!