me and my family parenting cytatowo handmade kuchenne testy podróże

23 stycznia 2015

Gloryfikacje kontra frustracje

Wiesz co, w tygodniu nie za bardzo mam czas na zastanawianie się nad tym co udostępniają ludzie na mediach społecznościowych. Po prostu praca to nie miejsce na to, po pracy każdy ma swoje obowiązki, a gdy przychodzi czas, gdy można by było się za to zabrać, ja się odmóżdżam. ;) Jak się okazuje coś co mnie przed chwilą zbulwersowało i o czym to ja Ci chciałam opowiedzieć ma miejsce w życiu. Do tego stopnia, że ja zgubiłam wątek, i tłumię w sobie gniew. Bez kija nie podchodź. Myślałam, że mam chwilę dla siebie. Otworzyłam laptopa, Tasior chory, trochę przespaliśmy wyjście babci i tym o to sposobem Lula została w domu. Dzieci się bawią, nie muszę na nie patrzeć, więc mam chwilę dla siebie. Aham... Żyłam w błędzie.
Tuż po zalogowaniu się tu, wpadła zgraja do mnie do pokoju, nie patrząc czy królik biega, czy nie, czy łamią mi kark czy nie, no bawią się przecież! A to, że przy tym wydają z siebie nieprzyjemne dla uszu dźwięki, to co to ich tam... Jedno ucieka przed drugim, wskakuje za mnie, drugie z rozpędu wbiega na kanapę, gdzieś na tej kanapie pałęta się królik i rzucam, nie, STARAM SIĘ wtrącić zdanie, że uwaga na królika bo kogoś zaraz ugryzie (jak to grzonie w stresie) i co? I gryzie mnie! Gniew wylewa mi się z każdego otworu ciała, szkoda, że nie jest w stanie ciekłym, bo może by parzył. Taką bym miała warstwę ochronną. Wrzasnęłam, w reakcji obronnej, zresztą co się będę tłumaczyć. Myślę, że czasem moja mimika twarzy daje dzieciakom dość mocny sygnał, że przeginają i jakoś tak same znikają mi z oczu.

Idę po kawę. Teraz to na pewno będę miała chwilę dla siebie.

Wytwarza nam się nowy nurt matek. Matek, które pod przykrywką dowcipnych wpisów, czy też filmików wylewają swe frustracje. Jedni stwierdzą, że to dystans do siebie, drudzy, że to co mówią jest okrutne. Prawda zapewne leży gdzieś po środku... Z każdą chwilą mam wrażenie, że jest ich co raz więcej, tak jak i tych które absolutnie nie przyjmują do wiadomości, że jednym jest ciężko i za wszelką cenę próbują wszystkim wmówić, że macierzyństwo ma same plusy i jak ktoś w ogóle śmie mówić, że jest inaczej. Z drugiej strony to może wcześniej tego nie dostrzegałam? Tej wojny między nacją ruchu matek wkurwionych, a nacją matek wypierających wszelkie zło ze świadomości w swym życiu. Jedne siedzą i marudzą, a że to się wyspać nie mogą, bo dziecko późno zasypia i wcześnie wstają. A że znajomych tracą, bo gdy ci idą na imprezę to one dopiero mają chwilę na odpoczynek. Czasu dla siebie nie mają, w kółko się innym poświęcają. Przykłady można mnożyć. Absolutnie nie twierdzę, że tak nie jest. Jest, jest. Macierzyństwo jest pełne wyrzeczeń, ale co nie jest? Nie można też się upierać przy tym, że wszystko w macierzyństwie jest piękne. Pierwsze obsikanie przez dziecko przy zmianie pieluchy może wydawać się zabawne, bo jest pierwsze, bo ojej ale poleciało, bo jakoś łatwiej wybaczyć to nieświadomemu dziecku. Jednak jak po pół roku przewijania, ono wciąż cię obsikuje za każdym razem, to gdzieś ta świetność tego czynu zanika, prawda? Nie ma po co tak gloryfikować macierzyństwa. Są plusy, są i minusy.

Dla mnie najlepszym wynagrodzeniem za trud macierzyństwa jest uśmiech moich dzieci, chwile, gdy widzę, że cała moja energia nie poszła na marne, gdy przyjdą, przytulą i powiedzą kocham... Wtedy reszta się jakoś nie liczy.

Źródło: tu.


14 stycznia 2015

Niech żyje bal!

Przedszkolny bal karnawałowy za nami. Był dziki szał z przygotowaniem kostiumów, dzieci wymagania wielkie, a czas ograniczony. Chciałabym pójść na łatwiznę, kupić coś gotowego, ale... Ale odczuwałabym jakiś niedosyt. Trochę mnie wczoraj naszła refleksja, czy przez samodziele wykonanie kostiumy nie wychodzimy na jakiś patologów czy innych biedaków. I jak inne dzieciaki odbiorą moje własne... Z doświadczenia wiem, że dzieci potrafią być strasznie krytyczne. Na balu wszyscy praktycznie paradowali w kupnych strojach. Brak czasu? Brak kreatywności? Wygoda? Czy też może trafienie odpowiedniego stroju? To nie o to chodziło, że nas nie stać na kupno stroju, czy wypożyczenie. Szczerze mówiąc to chyba więcej wydałam na wszystkie potrzebne półprodukty niż wydałabym na stroje... Dokupowałam brakującą odzież, farby do malowania tkanin, brokat do tkanin, szablon pod maskę, wełnę, kleje nie kleje, cuda na kiju. Chciałam sobie nawet trochę ułatwić życie i znaleźć dla Tasiora maskę transformersa. Liczyłam się z tym, że gdybym zamówiła przez internet mogłaby nie dojść na czas, ale miałam też przez to wyrobione jakieś rozeznanie cenowe, choć wtedy nie wiedziałam, że mnie tak zszokuje różnica. Przebiegłam całe moje piękne miasto, zwiedziłam masę sklepów z zabawkami i znalazłam jedną. Bez fajerwerków. Kawałek plastiku. Nawet nie miała dołączonych elementów dźwiękowo-zapewne-wkurzających, tak ja te z allegro. Mimo desperacji, mimo wizji ułatwienia życia, resztki rozsądku trzymały mnie w pionie, choć cena prawie zwaliła z nóg. Stówa za maskę? Serio? Ja rozumiem marże, utrzymanie i inne takie, ale za maskę? Plastikową? Jakiego bzika by mój syn nie miał, to ja mu za tę kwotę wolę kupić transformersa do zabawy niż samą maskę. Która i tak pewnie by gdzieś pękła. Drobinek złota w niej nie widziałam. W kwestii czegoś innego co mogłoby mi ułatwić życie w wykonywaniu stroju też było kiepsko. Które dziecko w wieku przedszkolnym ma pojęcie o Zorro? Albo o Power Rangers? Zastanawiałam się długo czy sklepy przespały informację o tym, że jest karnawał... Marny wybór. Chyba, że dzieciom teraz wszystko jedno. A moje to mają jakieś wymagania wygórowane. Tasior jak się już pewnie domyśliłeś chciał być transformersem, konkretniej Bumblebee, Lula zaś Pinkie Pie z MLP:Equestria Girls. Oczywiście ja jestem perfekcjonistką, rzadko kiedy zadowala mnie to co zrobiłam. Jakbym miała więcej czasu, zrobiłabym to lepiej. Choć pod uwagę też musiałam brać niedelikatność Tasiora i rozbrykaność Luli. Najważniejsze jest to, że spełniłam ich oczekiwania. I tak jak Lula nigdy do zdjęć się nie usmiecha, nie gdy mówisz "czekaj zrobię Ci zdjęcie" to tym razem uśmiech jest na prawdę przeuroczy. Upierdziałam się z tymi strojami. Serio. W przyszłym roku zacznę szybciej. Może zacznę już? ;)
A Tasior... Tasior mi już zapowiedział, że w przyszłym roku chce być Optimusem Primem...
Nie, to na prawdę nie jest słodki diabełek i futbolista.

06 stycznia 2015

Polak, Węgier dwa bratanki, i do szabli, i do... langosza?

Czy opowiadałam Ci kiedyś o langoszach? Chyba nie, bo nie przypominam sobie. Langosz jest ciastem podawanym z masłem/sosem czosnkowym, posypanym serem. Bardzo popularna potrawa na Węgrzech, Słowacji i w Czechach, tam występuje z taką częstotliwością co u nas zapiekanka. Swoją drogą, czy wiesz, że zapiekanka to typowo polski wymysł? 
S. wypatrzył zdjęcie langoszy na jednym z polsko-węgierskich fanpejdży, zrobił minkę jak kot ze Shreka, więc nie pozostało nic innego jak je zrobić. Choc tym razem przemogliśmy się i spróbowaliśmy opcji z ziemniakiem. A powiem Ci, że na jaki przepis byś nie trafił, zawsze pod nim toczy się wojna o owego ziemniaka. Czy w tradycyjnym przepisie jest, czy go nie ma. 
 

Składniki:
30 g drożdży
400 ml ciepłego mleka
2 ziemniaki
500 g mąki do ciasta
jakieś 100 g mąki do podsypywania
3 łyżeczki oliwy
1 łyżeczka cukru
1/5 kostki masła
czosnek
koperek
200 g podsmażonych pokrojonych pieczarek
300 g tartego żółtego sera 
sól
olej do głębokiego smażenia



Sposób przygotowania:
Obieramy dwa ziemniaki, trzemy na tarce na małym oczku. Drożdże wrzucamy do 100 ml ciepłego mleka, rozpuszczamy, odstawiamy na około 10 minut. W tym czasie do miski wsypujemy 500 g mąki, dodajemy łyżkę cukru, oliwę, pół łyżeczki soli. Wlewamy rozpuszczone drożdże, dodajemy starte ziemniaki. Delikatnie mieszając/klepiąc/głaszcząc (brak mi odpowiedniego słowa) ciasto dodajemy pozostałą część ciepłego mleka. Posypujemy trochę mąką i odstawiamy w ciepłe miejsce na godzinę. Po godzinie posypujemy stolnicę mąką, wyrzucamy ciasto z michy i wyrabiamy je podsypując mąką, aż nie przestanie się kleić do paluchów. Z wyrobionego ciasta odrywamy po kawałku i formujemy placki. Na patalnię wylewamy sporą ilość oleju, w końcu nasze langosze potrzebują głębokiego smażenia. Smażymy z dwóch stron. Czas na masło.
1/5 kostki masła rozpuszczamy, dodajemy 2 ząbki czosnku wyciśnięte przez praskę i odrobinę koperku. 

Usmażonego langosza smarujemy masłem czosnkowym, dodajemy pieczarki, posypujemy serem. No i smacznego!

Przepis ten nakarmi jakieś 5-6 osób. 
Nam osobiście przepis z ziemniakiem bardziej podpasował niż wcześniej próbowane bez ziemniaka. Bardziej smakiem przypominał langosza, którego jedliśmy na Słowacji. Zabrakło tylko Kofoli... Ale Kofola była pół roku temu, tylko, że w tedy, bez langosza. ;( Ojoj. ;(

05 stycznia 2015

True know?

Może nie z dziecięcych tekścików, ale takich między nami dorosłymi...

-To mówisz, że maszt runął?
-Jakie true-know, ja bym chciał mieć know-how...
 Mów do S. jak o czymś myśli... Całe szczęście, że myślał o realizacji moich marzeń <3

04 stycznia 2015

Hop 2015

Cześć w 2015 roku!
Szampańska zabawa była? Obalałe stópki od tańczenia były? A kac morderca bez serca? Mówi się że jaki skok w Nowy Rok to taki cały rok... No to ja podziękuję. Odstąpię od tej tradycji, bo pierwszy dzień stycznia spędziłam na kanapie, pod kocem, z wielką niechęcią do życia. Może dobrze, że jakoś szybko mi zleciało. 

Czas na podsumowania!
Z zeszłorocznych postanowień noworocznych (ale to brzmi) miałam jedno, przetrwać. Udało się, nie zaprzeczam, gratuluję więc sobie, sobie i jeszcze raz sobie.

Co z tym rokiem? Kilka postanowień składam na swe barki. A tak. Na me barki umęczone ciężką pracą. 
Przedewszystkim marzenia się nie spełniają. Same się nie spełniają, trzeba im dopomóc. Aktywnie działam już by wszystkie decyzje jakie podejmuje szły w tym kierunku. I nawet po trupach do celu. ;) Marzeniem moim nie podzielę się na forum, jeszcze nie teraz. Najbliżsi mi wiedzą co mi się marzy, wspierają. Dziękuję. ;*
Oprócz tego zarzucam wszelkie działania utrzymujące przy mnie znajomych. Nie potrzebna mi cała rzesza. Zdecydowanie za często wyciągałam rękę i mi na nią pluto. Więc jaki to ma sens? Wiem, że jak komuś zależy na znajomości to każdy potrafi gębę otworzyć. Nigdy nie odwróciłam się do nikogo plecami, nigdy nie wymyślam żadnych wymówek, nigdy nie ściemniam, zawsze jak trzeba to jestem. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Oprócz tego, że jestem za miękka i za dobre serducho mam. ;)